Dragon Ball AZ logo by Gemi

Dark Kaioshin Saga

Część czwarta: Koniec

074 | 075 | 076 | 077 | 078 | 079 | 080 | 081 | 082 | 083 | 084 | 086 | 086 | 087 | 088 | 089 | 090 | 091 | 092 | 093 | 094 | 095 | 096 | 097 | 098 | 099 | 100 | 101 | 102 | 103 | 104 | 105 | 106 | 107 | 108

Rozdział LXXXVII - Decyzja

  - Widzisz, Talic, kiedy Son Gohan zacznie przegrywać, saiyański instynkt, który w nim rozbudziłem może sprawić, że zechce zrobić coś głupiego. A nawet bardzo głupiego.
  - Na przykład?
  - Na przykład, może w samobójczym akcie desperacji postanowić zniszczyć Ziemię.
  - Aha... ale czy to źle? Jego śmierć chyba niewiele zmieni, a zniszczenie Ziemi oznacza także pozbycie się wszystkich naszych wrogów - stwierdził rozsądnie Talic, zakładając, że skoro Kaioshin poświęcił życie Egzekutorów to tym bardziej nie będzie miał oporów przed wykorzystaniem w podobny sposób jednego Saiyana.
  - Ech, Talic, nie słuchasz mnie uważnie - powiedział zatroskanym głosem władca Wschodniej Megagalaktyki. - Przecież mówiłem ci, że chcę pogrążyć Saiyanów zanim ich ostatecznie pokonam.
  - Tak jak mówiłeś wcześniej? Dać im szansę na zwycięstwo, której nie zdołają wykorzystać.
  Kaioshin uśmiechnął się z zadowoleniem.
  - Dobrze... Doskonale...
  - W takim razie dlaczego wysłałeś tam Son Gohana, skoro on może zniszczyć planetę?
  Uśmiech Kaioshina zmienił się w nieco bardziej złośliwy.
  - Widzisz, Talic, jestem niemal całkowicie pewien, że mu się to nie uda.
  - Aha, ale...
  - Niemal, Talic - przerwał mu jego przełożony. - Niemal. Jak myślisz, dlaczego jestem tutaj na Kaioshin-sei, a nie w mojej kwaterze na Ziemi?
 
  Tenshinhan odrzucił kolejny spory głaz, niemal już skończył dokopywać się do Pan, która wpadła w jedną z wolno stojących w okolicy formacji skalnych, powodując jej zawalenie się. Scorpio stał obok, manipulując przy czymś w rodzaju komputerowego panelu, który, jak się okazało, miał pod skórą na lewym przedramieniu.
  - Dość poważnie oberwałem - stwierdził. - Przeklęta spiczastoucha zdzira! Uszkodziła mi główny reaktor! A Bulma dopiero co to naprawiła!
  Trójoki wojownik zignorował go, nie miał czasu komentować narzekań androida. Już teraz słyszał słaby płacz Pan spod zawalonej skały. Tenshinhan bardzo przywiązał się do wnuczki Goku przez ostatni rok. Z wzajemnością zresztą. Czuł się za nią w pewien sposób odpowiedzialny, zwłaszcza teraz, kiedy Gohan oszalał.
  Jeszcze jeden kamień i czerwony strój Pan wyłonił się z gruzu. Saiyanka, skulona w pozycji płodowej, nieprzytomnie wpatrywała się prosto przed siebie, z jej oczu ciekły łzy.
  - Pan! Jak się czujesz? - Tenshinhan delikatnie podniósł ośmiolatkę, zauważył przy tym, że skuliła się, jakby z bólu. Jego pytanie było głupie. Doskonale widać było w jak wielkim szoku jest dziewczynka. - Już dobrze, teraz już nic ci nie grozi - powiedział, przytulając ją.
  Kłamał. Nie sądził, że Gotenowi uda się pokonać jego starszego brata, co oznaczało, że ich i nie tylko ich bezpieczeństwo stało pod wielkim znakiem zapytania.
  "Gdzie do wszystkich diabłów jest Vegeta?" - Tenshinhan nie zdążył dowiedzieć się tego od Son Gotena. - "Czy on także zniknął, tak jak Goku?"
  - Dobra, teraz przynajmniej będę mógł latać - stwierdził Scorpio, zamykając panel na przedramieniu, nagle odwrócił się w stronę, gdzie walczyli synowie Goku, wyczuwając ogromny wzrost ki starszego z braci. Gohan koncentrował Kamehamehę mającą zniszczyć Ziemię.
  Tenshinhan także to wyczuł.
  "Vegeta, gdzie jesteś? Potrzebujemy cię!"
  Książę jednak się nie zjawiał.
 
  Cell zacisnął z wściekłości zęby. Był silniejszy, ale przegrywał. Dlaczego? To miała być szybka akcja. Teleportować się, zabić Egzekutorów i androidy, a potem zniknąć. Tymczasem jednak wszystko wzięło w łeb. Ta walka już teraz zabrała mu zbyt dużo czasu i wcale nie zanosiło się jeszcze na jej koniec. Co gorsza, pozwolił uciec trzem androidom, które teraz bezkarnie latały sobie gdzieś po planecie. Cell nie mógł wyczuć ich ki, gdyż jej nie posiadały.
  Nienawidził androidów, i to z wzajemnością. Wiedział, że co najmniej jeden android nienawidzi jego. Numer szesnasty, Taurus, jak zwał tak zwał. Mutant miał go przed oczami, niczym żywe świadectwo swojej nieudolności. Nie mógł go pokonać, mimo dostrzegalnej przewagi mocy. Frustracja narastająca w czerwonym mutancie zaczęła go powoli opanowywać. Wiedział, że może teraz dokonać przemiany i już na stałe zetrzeć temu blaszakowi z ust ten jego uśmieszek. Mógł to zrobić w każdej chwili.
  Ale nie zrobił.
  W tym momencie w Cellu zwyciężyła chyba saiyańska duma, którą otrzymał wraz z genami Goku i Vegety. Nie musiał się przemieniać! I tak był silniejszy! Poczuł, że może roznieść przeciwnika na strzępy tu i teraz.
 
  - Kaioshinie? Kaioshinie! - Talic trochę się zdziwił, kiedy jego przywódca nagle jakby zapadł w letarg. Trwało to jednak tylko kilka sekund, po których jego przełożony otworzył oczy i powrócił do rzeczywistości.
  - Wybacz, Talic. Na chwilę przeniosłem się myślami gdzie indziej. Nasz przyjaciel, Cell, chciał już teraz zagrać swoją kartą atutową, musiałem go przekonać, że to jeszcze nieodpowiedni moment.
  - Słucham? - Talic niewiele zrozumiał z tej wypowiedzi.
  - Wpłynąłem bezpośrednio na jego umysł. To nie takie trudne. Umysły większości żywych istot są bardzo słabe, aż proszą się o odpowiednie pokierowanie nimi. Dzięki temu mam dużą kontrolę nad sytuacją. W ten sam sposób wywołałem konflikt między Son Goku i Vegetą, tuż po rozdzieleniu Vegetto. Tak też nakłoniłem naszego księcia do nadmiernej dumy w walce z tymi kosmicznymi zabójcami w West Capital. No i do zostania dzisiaj w domu - przy tym ostatnim zdaniu uśmiechnął się nieznacznie. - Vegeta jest impulsywny, ma bardzo podatny na sugestię umysł, uwielbiam się bawić jego myślami.
  Talic pokiwał głową, nie wiedział co mógłby odrzec. Czasami jego przełożony przerażał go. Nigdy nie było wiadomo czego można się po nim jeszcze spodziewać.
  - No, ale wróćmy do tematu. O czym to ja mówiłem?
  - O Son Gohanie.
 
  - KA-ME-HA-ME-HAAAA!!! - potężny strumień ki wystrzelił z dłoni starszego z braci Son. Goten widział, że nie ma absolutnie żadnych szans zdążyć i ochronić Ziemię. Mógł zrobić tylko jedno.
  Błyskawiczna teleportacja przeniosła go na grunt, dokładnie na tor lotu fali ki jego brata. Kamehameha zbliżała się z ogromną prędkością.
  - HA!!! - Goten skontrował tą samą techniką, dosłownie w ostatniej chwili. Fale energii zderzyły się jakieś pół metra przed jego twarzą w oślepiającym biało-niebieskim błysku. Podmuch wbił stopy młodszego półsaiyana nieco w ziemię, wokół niego w ziemi odkształciło się koło o średnicy dobrych dwudziestu metrów.
  Kamehameha Gohana nadal napierała. Goten nie miał tyle czasu na koncentrację co jego brat, musiał to nadrobić teraz. Poczuł, że zaczyna się pocić. Prawie już nic nie widział, jego oczy zalane były rażącym wzrok biało-niebieskim światłem zmagających się strumieni ki. Ogromna temperatura towarzysząca zderzeniu energii sprawiała, że jego strój zaczął się tlić.
  "Nie zawiodę! Uda mi się! Pokonam go!"
  - HAAAA!!! - Goten naparł całą energią, jaką posiadał. W tym momencie jego ciało nareszcie miało okazję naprawdę pokazać rezultaty morderczych ćwiczeń w Sali Ducha i Czasu. Rezultaty prawie rocznego codziennego katowania się i zdrowienia. Rezultaty starć ze znacznie silniejszym od siebie przeciwnikiem, z Son Goku. Półsaiyan przypominał sobie pojedynki z ojcem, w porównaniu do których ta walka była po prostu łatwa! Tutaj musiał tylko dać z siebie wszystko, tam wymagano od niego znacznie więcej.
  Front dwóch zderzonych strumieni energetycznych zaczął powoli, centymetr po centymetrze przesuwać się w stronę starszego z braci. Nie mogło być inaczej, Goten był po prostu silniejszy, dysponował większą mocą niż Son Gohan. Jakby tego nie nazwać, miał przewagę, która musiała się teraz ujawnić.
  Miejsce styku fal ki coraz szybciej zbliżało się w stronę starszego syna Goku. Brat Son Gotena próbował wykrzesać z siebie jeszcze odrobinę energii, ale po prostu nie potrafił, to było już maksimum jego możliwości.
  Przegrywał.
  Młodszy z braci wyczuł to, widział, że zwycięża. Widział, że jego brat nie jest w stanie go pokonać. Wyraźnie czuł, że za chwilę walka zakończy się i że to on będzie jej triumfatorem.
  Przez ułamek sekundy czuł z tego powodu satysfakcję, ale zaraz potem jej miejsce zajął strach. Goten jednak nie bał się o siebie, lecz się o Gohana. Uświadomił sobie, że jego brat ma przecież nad głową aureolkę. Nie było szans, żeby teraz przeżył Kamehamehę młodszego z synów Goku, co oznaczało, że zostanie unicestwiony, że nie będzie już nigdy możliwe przywrócenie go do życia.
  Tego Son Goten nie chciał. Nigdy.
  Odruchowo zaczął się nieco mniej przykładać do fali energetycznej co sprawiło, że na moment zapanowała równowaga, a sekundę potem front zaczął się przybliżać ponownie w jego stronę.
  Nie chciał zabijać brata, ale nie mógł też przegrać bo to oznaczało zniszczenie Ziemi. Przez krótką chwilę Son Goten był rozdarty pomiędzy tymi dwiema opcjami. Musiał dokonać wyboru od którego bardzo wiele zależało. Nie chciał tego, ale musiał zdecydować. W jego rękach leżała przyszłość planety. Mógł... musiał ją uratować, kosztem istnienia własnego brata.
  "Drzemie w tobie ogromna moc, nie wahaj się jej wykorzystać."
  "Już nigdy nie będę walczył przeciw żadnemu ze swych bliskich."
  "NIE!!!"
  Wiedział co musi zrobić, podjął już decyzję. Była jeszcze jedna opcja.
  Młodszy z synów Goku przerwał atak, Kamehameha jego brata momentalnie zmiotła resztki jego fali ki. Son Goten wyciągnął przed siebie dłonie, zupełnie jakby chciał przyjąć atak na tak wątłą zasłonę.
  Fala ki uderzyła potężnie w powierzchnię Ziemi, wstrząsając całą okolicą. Fala uderzeniowa zmiotła dosłownie wszystko w promieniu kilometrów. Tenshinhan, Pan i Scorpio przetrwali tylko dzięki temu, że zdążyli unieść się na odpowiednio dużą wysokość. Jaskrawoniebieska eksplozja była potężna, niesamowicie potężna.
  Potężna, ale powierzchowna. Kamehameha nie wbiła się w grunt planety, nie dotarła do jej jądra.
  Son Goten przyjął całą siłę fali ki na siebie.
  Ziemia została ocalona.
  Ale jakim kosztem?

Koniec rozdziału osiemdziesiątego siódmego.

Planeta przetrwała, czy jednak na długo?


-> Wstęp <- | Rozdział LXXXVI <- | -> Rozdział LXXXVIII

Autor: Vodnique




Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.