Dragon Ball AZ logo by Gemi

Edge Story - bohater i tyran

Wstęp
Część pierwsza | Część druga | Część trzecia | Część czwarta

Część czwarta: nowa droga

"Nową drogę" dedykuję Tytusowi, który walczył na wielu frontach, by ten tekst zaistniał i nigdy nie przestał kopać mnie motywacyjnie w dupę.

"It is the end of all hope
To lose the child, the faith.
To end all the innocence.
To be someone like me."

Nightwish - "End Of All Hope"

IVA: Pobudka
 
  - Pobudka! - bolesne kopnięcie w brzuch momentalnie przywróciło Edge'owi przytomność. Poderwał się na nogi. Widząc zębaty uśmiech Razora, zdusił odruch oddania ciosu.
  Za plecami czerwonookiego, trupioblady dryblas trzymał bezwładnie zwisającą Dabre za nadgarstki wyciągniętych nad głowę rąk. Włosy nad lewym uchem miała zlepione posoką. Czerwony, wysychający już ślad, sięgał od skroni do szyi i barku. Była przytomna, choć nie rejestrowała chyba w pełni, co się dzieje.
  Dao również oberwał. Pilnowany przez młodego rudzielca, opierał się o głaz nieopodal, trzymając za lewy nadgarstek. Jego twarz nosiła wyraźne oznaki ciosów, usta i zęby miał we krwi.
  Nie znajdowali się już na tej samej planecie. Ten świat był zamieszkały i pełen życia. Stojąc pośród drzew i krzewów zarośniętego wzgórza, olbrzym widział rozległe miasto nad półkolistą zatoką. W wodach odbijało się światło porannego słońca.
  - Proszę wszystkich o zachowanie spokoju i pozostanie na swoich miejscach — podjął Razor. — Musimy sobie najpierw wyjaśnić kilka spraw. Witajcie na... - Rozłożył dłonie w zapraszającym geście. Neev-jin zwrócił uwagę, że nadpalone poprzednio rękawy jego płaszcza, znów wyglądały jak nowe. - Ech, zapomniałem, jak się nazywa ten świat. To zresztą nieważne. Nada się do naszych celów lepiej niż to pyliste zadupie, gdzie was znaleźliśmy. Widzicie, należąc do Umierających Gwiazd, nie będziecie musieli już kryć się po szarych kosmicznych skałach. Zwiedzicie wiele pięknych miejsc we wszechświecie.
  - Wy jesteście Umierającymi Gwiazdami? - zapytał z niedowierzaniem Dao.
  - Tak naprawdę wszyscy tu nimi jesteśmy. No, czeka was jeszcze małe wdrożenie, ale to raczej zaledwie formalność. - Twarzy bladego wojownika nie opuszczał szeroki uśmiech. - Chociaż, szczerze mówiąc, sam się nieco stresuję. Jeszcze nigdy nie przeprowadzałem rekrutacji na taką skalę. Kto wie, co może pójść nie tak...
  - Chcecie, żebyśmy do was dołączyli?
  - Twój niebieski kolega już i tak przedstawia się jako Umierająca Gwiazda, a mamy co najmniej jeden wakat, więc hej, czemu nie? Ty i... to dziecko, jak rozumiem, stanowicie część pakietu. Co nie oznacza, że nie będziecie wartościowym dodatkiem do drużyny. Zawsze byłem zwolennikiem dawania szans. Ale, ale, gdzie moje maniery, nawet się nie przedstawiłem. Mam na imię Razor i jak wszyscy — położył mocny nacisk na ostatni wyraz — obecni tu zapewne zdają sobie już sprawę, moje słowo jest prawem. - W tym momencie przestał się uśmiechać i spojrzał Edge'owi prosto w oczy. - Jeżeli coś mówię, nie słyszę "ale" lub "nie". Nie widzę wahania, jedynie wykonywane polecenia. To jest bardzo ważna zasada i może wam być na początku ciężko ją zaakceptować, ale musicie. Inaczej ucierpicie... lub ucierpią ci, na których wam zależy.
  Zerwał kontakt wzrokowy i ponownie jego twarz rozpromienił szeroki uśmiech.
  - Jeżeli będziecie tego przestrzegać, nie ma powodu, żebyśmy nie stanowili jednej wielkiej szczęśliwej rodziny. Poznajcie więc jej pozostałych, za przeproszeniem, członków. Ten wysoki pan to Foil. Foil, możesz już puścić dziewczynkę.
  Przeraźliwie chudy dryblas zwolnił chwyt, Dabre bezwładnie upadła na ziemię. Neev-jin drgnął i zrobił krok w jej stronę.
  Reakcja Razora była błyskawiczna. Nie wiedzieć kiedy zjawił się przed Edge'em i krótkim kopnięciem w klatkę piersiową posłał go do tyłu. Olbrzym stracił oparcie pod nogami i zsunął się po skraju wzgórza o długość ciała, zanim wyhamował dłońmi.
  - Kazałem wam zostać na miejscach — przypomniał. - Wracaj tu. - Niebieskoskóry wspiął się ponownie na szczyt wzniesienia. Brutalnie potraktowane żebra bolały. Możliwe, że co najmniej jedno było złamane. - O czym to ja... A tak, Foil, chciałbyś opowiedzieć o sobie kilka słów?
  - Jeżeli to nie jest rozkaz — niski głos szaroskórego wojownika brzmiał trochę nieorganicznie, ale jednak zadziwiająco dźwięcznie — to nie chce mi się strzępić języka.
  Wyglądał, jakby bezpośrednio na szkielet naciągnięto szarą skórę. Upiorne skojarzenie ograniczał fakt, że większość ciała pokrywał ciemny kombinezon, ciasno przylegający do sylwetki. Jedynie twarz, szyję i dłonie Foil miał odkryte. Uwagę zwracała niezałatana wyrwa wielkości połowy dłoni, na lewym przedramieniu. Ukazywała stalowe kable, pokryte czymś płynnym i śliskim. Z łokci, kolan i barków wyrastały dosyć masywne, stalowe kolce stanowiące chyba przedłużenie kości. Nie dało się określić, gdzie kończy się konstrukcja, a zaczyna strój, o ile w ogóle istniało rozgraniczenie. Oczy bez żadnego wyrazu także były bez wątpienia syntetyczne.
  - No to ja opowiem — uznał Razor. - Na swoim świecie Foil był niezrównanym wojownikiem, czempionem swego ludu. Wręcz tak go uwielbiano, że nie mogli żyć bez niego. Więc, gdy zginął, postanowili przywrócić go w obecnej postaci. Po tym jednak nie czuł już wcześniejszej motywacji do ochrony swoich krajan i postanowił, zamiast tego, zwiedzić wszechświat. Wkrótce potem spotkał mnie i od razu przypadliśmy sobie nawzajem do gustu. - Uśmiech bladego lidera zrobił się na moment nieco bardziej drapieżny. - Wszystko się zgadza, Foil?
  Krótkie skinięcie głowy wielkoluda musiało wystarczyć za potwierdzenie.
  - Ten niewielki rudzielec natomiast ma na imię Sashi-Zoe, chociaż sam wam tego nie powie, bo nie gada w ogóle... W sumie to nie pamiętam, skąd znam jego imię, ale to teraz nieważne. Sam mnie odnalazł, a że okazał się bardzo przydatny, postanowiłem zachować go przy życiu. To prawdziwy czarodziej, sami zresztą zobaczycie. Nie ma takiej rzeczy, której nie potrafiłby znaleźć lub zdobyć.
  Młodzik w żaden sposób nie zareagował na padające słowa. Cały czas czujnie obserwował Dao, zapewne nie chcąc złamać polecenia wydanego wcześniej. W porównaniu do Foila wyglądał bardzo przeciętnie, chociaż określenie jego włosów jako "rude" było sporym niedopowiedzeniem. Czupryna miała intensywnie czerwoną barwę. Nosił dwuczęściowy strój: dosyć luźną koszulę czy też kurtę przewiązaną paskiem i jednobarwne spodnie o bardzo prostym kroju, uzupełniony o lekkie wsuwane buty.
  - Zaschło mi w gardle — stwierdził Razor, wyciągając bidon z plecaka, który Edge niedawno otrzymał na nieistniejącej już Yellav-sei. Wziął spory łyk, wyrzucając resztę w dół zbocza. - Od dawna tyle nie mówiłem. Jak zapewne zauważyliście, moi dotychczasowi towarzysze nie są bardzo rozmowni. To samo niestety dotyczyło tragicznie zmarłego Spike'a, niech mu ziemia lekką będzie. Nawet nie wiecie, jak cieszę się na nowe towarzystwo. Zanim przejdziemy do kolejnego etapu, macie jakieś pytania?
  - Jaki masz w tym wszystkim cel? - zapytał olbrzym. - Do czego dążysz?
  Nienawidził się za to, że nie potrafi pomóc Dabre. Nie umiał jednak sprzeciwić się Razorowi. Dopadło go odrętwienie tak silne, że stał się fizycznie niezdolny do ruchu.
  - Uuu... Nie spodziewałem się tak ciężkiego tematu na początek. Będą okazje to omówić bardziej szczegółowo. Na razie wiedz, że nie lubię się nudzić. Zawsze szukam czegoś nowego, ekscytującego...
  - Co? - zdziwił się Edge. - Chcesz powiedzieć...
  - Jak długo podróżujesz z tymi dwoma? - przerwał Dao.
  - Oo, widzę, że wujaszek lepiej ogarnia sytuację. - Razor wyszczerzył zęby w kolejnym uśmiechu. - Tak, ci dwaj to rekordziści. Już mi trochę zbrzydł ich widok, ale nie mogę zaprzeczyć, że są niezwykle przydatni. Liczę, że spróbujecie dorównać do tego wysokiego poziomu... Jak w zasadzie brzmią wasze imiona?
  - Jestem Dao. A to Edge i Dabre.
  - Mhm... Ona chyba nie czuje się dobrze. Jeżeli mam być szczery jej szanse na zostanie częścią naszej grupy nie wyglądają na ten moment najlepiej.
  Dziewczynka wciąż leżała tam, gdzie upuścił ją Foil, skulona na prawym boku. Oczy miała otwarte, ale bezmyślnie wpatrzone gdzieś w dal.
  - Czy mogę podejść i zobaczyć, w jakim jest stanie? - zapytał siwowłosy.
  Neev-jin zrozumiał momentalnie. Mogli się stąd teleportować! Gdyby udało im się zebrać w jednym miejscu albo chociaż doprowadzić do kontaktu Dao i Dabre. Edge może dałby radę uciec na własną rękę... To zresztą miało już mniejsze znaczenie.
  - Nie. Ale podejdź do mnie.
  Sashi-Zoe wreszcie oderwał wzrok od starszego wojownika i cofnął się o pół kroku, symbolicznie schodząc mu z drogi. Dao niespiesznie zbliżył się do Razora.
  - Widzisz tamtą wieżę? - zapytał czerwonooki, wskazując wyróżniającą się konstrukcję mniej więcej w centrum rozciągającego się w dolinie miasta. - Zniszcz ją.
  Starszy wojownik, zachowując kamienną twarz, wyciągnął przed siebie dłoń i po dwóch sekundach wahania... a może celowania, wystrzelił niewielki, okrągły ki-blast. Pocisk w kilka sekund pokonał dystans do wskazanego budynku i trafił dolne kondygnacje. Nastąpił krótki błysk. Usłyszeli huk, który z tej odległości kojarzył się bardziej z uderzeniem ciężkiej książki w blat stołu niż z eksplozją. Wieża zachwiała się i runęła, zasypując okolicę chmurą pyłu.
  - Jestem pod wrażeniem — przyznał lider Umierających Gwiazd. - Posłuszeństwo. Zdecydowanie. Precyzja. Na razie pod każdym względem przerastasz moje oczekiwania, Dao. Oby tak dalej.
  - Czy teraz... - zaczął siwowłosy.
  - Nie — uciął krótko Razor.
  - Ona nie da rady!
  - Skończyłem z tobą na razie — zniecierpliwił się przywódca. - Psujesz dobre wrażenie. Stań, nie wiem, o tam, pod drzewem. Foil, teraz ty go przypilnuj. W razie czego połam mu wszystkie kończyny.
  Trupia twarz Foila nie wyrażała wiele emocji. Mimo to odnosiło się wrażenie, że czeka na okazję, by wypełnić to ostatnie polecenie.
  Odchodząc na wyznaczone miejsce, Dao rzucił Edge'owi długie spojrzenie. Znali się na tyle dobrze, że wiedział, co siwowłosy chce mu przekazać.
  "Nie zrób nic głupiego."
  - Niebieski... Edge, teraz ty, chodź tutaj. Tam nad brzegiem, widzisz taką jakby przystań?
  - Tak.
  - Nie chcę jej już więcej oglądać, zlikwiduj ją z krajobrazu.
  - Wszystko jedno jak?
  - Jasne.
  Neev-jin powoli uniósł się na kilka metrów w powietrze, przodem do wskazanego celu, na czystą linię strzału. Skupił energię, jednocześnie tłumiąc jej emanację.
  To był ten moment. Obrót. Atak z zaskoczenia, skorzystać z zamieszania, chwycić Dabre i uciec. Zdążą. Dadzą radę.
  Zawahał się. Rzucił krótkie spojrzenie za siebie, oczekując zobaczyć utkwiony sobie wzrok czerwonych oczu.
  Razor kucał przy nadal leżącej na ziemi Dabre, delikatnie głaszcząc dziewczynkę po głowie. Chyba coś do niej szeptał, ale z tej odległości nie dało się zrozumieć słów.
  Olbrzym poczuł jednocześnie gorąco i lodowate ciarki. Na czole sperliły mu się krople potu.
  Co robić? Co mam zrobić?
  Blady przywódca spojrzał na niego.
  - Strzelaj, jak tylko będziesz gotowy — powiedział spokojnie, choć już bardziej donośnie. Mijające sekundy ciągnęły się w nieskończoność. Dłoń Razora raz po raz gładziła posklejane krwią włosy Dabre. - Tak jak myślałem — stwierdził wreszcie, z delikatnym uśmiechem. - Nie uda mu się. Chyba nie jest w stanie tego zrobić.
  Edge uświadomił sobie, do kogo mówi teraz lider Gwiazd.
  - Widzisz, moja droga — głos bladego wojownika przepełniała szczera, lub doskonale udawana troska. - Jest za słaby. Za bardzo się boi. Zdarza się. Ale musi się nauczyć. Chodź, pokażemy mu, co trzeba zrobić. - Delikatnie ujął dziewczynkę pod ramię i pomógł jej wstać. Podniosła się chwiejnie. - Trzymasz się? - Potwierdziła kiwnięciem głowy. - Nie martw się, pomogę ci... Dao?
  - Tak? - Głos starszego wojownika oscylował między ostrożnością a podejrzliwością.
  - Nie stawiaj oporu. Foil, zaczynaj.
  Kolczasty dryblas ruszył do ataku, próbując chwycić siwowłosego za lewe ramię. Ten wywinął się w uniku i uniósł rękę do kontry, ale zamarł. Sekunda wahania wystarczyła. Cyborg złapał jego lewy nadgarstek. Następnie wykręcił rękę starszego wojownika do pozycji skrzydła i z całej siły uderzył od tyłu w łokieć.
  Dao zawył i opadł na kolana. Do jego krzyku dołączył przeciągły wrzask Dabre. Foil puścił nienaturalnie wygiętą rękę starszego wojownika i kopnął w plecy, przewracając na brzuch. Następnie przydepnął mu lewą stopę.
  - Wystarczy — powstrzymał go lider. - No, już cicho. - Przytulił spanikowaną Dabre. - Wszystko będzie dobrze. Nie krzycz. - Dziewczynka uciszyła się, ale z oczu leciały jej łzy. - Edge, przyjrzyj się. To konsekwencje twojego nieposłuszeństwa. Odwołuję moje polecenie o przystani. Ustąp nam miejsca.
  - Ja...
  - Będziesz jeszcze miał swoją szansę — uspokoił go przywódca. - Ale. - Nagle ton wypowiedzi się zmienił. Słowa brzmiały jak odlane ze stali. - Teraz. Ustąp.
  Olbrzym niemal bezwiednie opadł na ziemię. Zgromadzona wcześniej moc uleciała z niego jak powietrze z dziurawego balonu.
  Mógł tylko patrzeć jak Razor i Dabre wzlatują nad wzgórze i jak drobna rączka rudowłosej zostaje nakierowana na miasto.
  - Tam, o. - Ze swojego miejsca niebieski wojownik nie potrafił określić jaki cel konkretnie wskazuje blady potwór. - Wiem, że umiesz strzelić odpowiednio mocno.
  - Czy tam są...
  - Ludzie? Tak. Ale nie warto sobie nimi zaprzątać głowy. Oni i tak zginą. Pamiętaj o swoich przyjaciołach. Potrzebują twojej pomocy. Sama widziałaś, co się dzieje, jak nie wykonujecie poleceń. Musisz pokazać Edge'owi, co trzeba zrobić. - Dabre skierowała wzrok na swego, do niedawna, opiekuna. Z oczu ciekły jej łzy. - Nie, nie patrz na niego — upomniał ją Razor. - On cię nie uratuje. Jest pokonany. Ale ty możesz uratować jego. Potrafisz, prawda?
  - Nie... - Pokręciła głową. - Nie mogę... Oni umrą... Wszyscy umrą...
  Przywódca cmoknął z rozczarowaniem.
  - Nie podoba mi się, do czego mnie zmuszasz... Foil...
  - Nieeeeeeeee! - Dabre zaszamotała się w jego uścisku na tyle gwałtownie, że udało jej się wyrwać. - Nieeeeeeeee! - Jej krzyk stawał się coraz bardziej piskliwy, przechodząc w nieludzki wrzask. Neev-jin wyczuł gwałtowny przypływ charakterystycznej chi. Oprzytomniał momentalnie, doskoczył do Dao i stojącego dosłownie na nim Foila i stworzył kulistą osłonę, która objęła wszystkich trzech. Jasny błysk światła zalał okolicę.
  Treningi, które odbyli podczas wspólnej podróży, nie pozostały bez efektu. Impuls był mocniejszy niż kiedyś. Trwał też dłużej. Chroniąca ich sfera zadrżała i Neev-jin musiał wzmocnić koncentrację, by utrzymać ją w całości. Wreszcie eksplozja mocy dziewczynki zakończyła się i można było otworzyć oczy.
  Nadzieja, że Razor mógłby nie przetrwać ataku, znikła szybko. Był otoczony podobną tarczą co oni sami, najwyraźniej stworzoną przez Sashi-Zoe, który nie wiadomo kiedy znalazł się przy nim.
  Nieprzytomna Dabre poddała się grawitacji. Edge nie zdążył ruszyć jej na pomoc. Potężny cios z zaskoczenia, w skroń, rzucił go na ziemię. Foil. Olbrzym wstał szybko, choć nieco chwiejnie i walnął niemal dorównującego mu wzrostem cyborga na odlew w szczękę. Ten zachwiał się, ale wytrzymał. Na jego twarzy wykwitła karykatura uśmiechu.
  Rzucili się na siebie, wymieniając serię ciosów. Zaskakująco, mimo iż czuł swoją przewagę siły fizycznej, Neev-jin nie widział, by jego trafienia wywierały jakieś większe wrażenie. Z kolei ramiona drżały mu niepewnie, blokując uderzenia twardych pięści upiornego chudzielca. O ile w ogóle udawało się je zablokować. Nie pomagało to, że czuł się ociężały po łomocie, który spuścił mu Razor parę godzin wcześniej. Nie trwało długo, zanim prawy sierpowy Foila rozbił wreszcie coraz bardziej wątłą gardę. Następujący po nim lewy prosty uderzył w złamany wcześniej nos. Fala bólu zamroczyła olbrzyma, a kolana pod nim się ugięły.
  Kolejne ciosy zaczęły obijać mu czaszkę raz po raz, niczym młot uderzający kowadło. Spróbował jeszcze słabo odepchnąć przeciwnika, ale tylko sam się od tego przewrócił.
  Świat zniknął za czarną zasłoną.
 
Razor by Dream.AI
 
  Foil trzymał Dabre za kołnierz. Dziewczynka szamotała się, próbując wyrwać z uchwytu. W którymś momencie szarpnęła tak mocno, że ubranie rozdarło się i wylądowała na trawie. Wściekła, rzuciła się na dryblasa, kopiąc go z całej siły w lewą łydkę, bez widocznego efektu. Cyborg beznamiętnie zrewanżował się, trafiając ją stopą w brzuch. Jęknęła i skuliła się z bólu.
  - Musisz się z nią obchodzić bardziej delikatnie — upomniał go Razor, nieco nieobecnym głosem. - Jest cenna. W zasadzie to może lepiej, żeby od tej pory to Sash się nią zajmował...
  - Gdzie jest Edge!? - wrzasnęła dziewczynka piskliwie, blady przywódca aż się skrzywił. - Gdzie Dao!? Zostawcie mnie! Chcę do nich wrócić!
  - Edge cię nie uratuje — stwierdził przywódca Umierających Gwiazd z pogardą. - Wujaszek Dao też nie. Zabiłem ich. - Uśmiechnął się triumfalnie. - Jesteś teraz moja.
  Nie! To nieprawda! - zaprotestował Neev-jin w myślach.
  - NIE! - charknął na głos, gwałtownie odzyskując przytomność. Poderwał się na nogi. Szarpnięcie głową sprawiło, że ostry ból przeszył mu czaszkę, posyłając go z powrotem na glebę. Zamrugał kilkukrotnie. Świat wokół niego długo falował i pływał przed oczami, zanim wszystko ustabilizowało się na tyle, by mógł skupić na czymś wzrok.
  Przez chwilę wydawało mu się, że wrócił na opustoszałą planetę, gdzie spotkał Razora. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że martwy krajobraz to efekt działania mocy Dabre.
  Słońce stało już wysoko, ukazując szarą, pokrytą wypaloną na popiół roślinnością okolicę w pełnej okazałości. Gołe kikuty drzew sterczały tu i ówdzie jako groteskowe przypomnienie życia, które prosperowało tu zaledwie kilka godzin wcześniej. Podniósł się powoli, powstrzymując odruch wymiotny. Źdźbła trawy, które nie zostały starte na proch już wcześniej, kruszyły się od najlżejszego dotknięcia.
  Może, jeżeli skorupa planety była wystarczająco gruba, a jądro odpowiednio gęste, coś po drugiej stronie globu miało szansę ocaleć... Edge nie chciał tego sprawdzać.
  - Nareszcie się obudziłeś — usłyszał słaby głos Dao.
  Starszy wojownik leżał nienaturalnie wykręcony kilka metrów dalej, pod wysuszonym pniem drzewa, częściowo pokryty wszechobecnym szarym pyłem. Oddychał ciężko. W pobliżu nie było nikogo innego.
  - Co się stało? - zapytał Edge, jeszcze bardziej chrapliwie niż zwykle. Gardło wyschło mu na wiór. Każda z kończyn siwowłosego wojownika była wygięta w sposób, w jaki nie powinna być. W dwóch miejscach kość przebiła skórę. Na widok zmasakrowanego przyjaciela zrobiło mu się jeszcze bardziej niedobrze. - Gdzie jest Dabre?
  - Zabrali ją. - Dao mówił z wyraźnym wysiłkiem. - Zostawili mnie... żebym przekazał wiadomość. Nic nie mogłem zrobić. Ten skurwiel faktycznie połamał mi ręce i nogi. Nie! - powstrzymał olbrzyma, który odruchowo ruszył w jego stronę. - Nie ruszaj mnie. Musisz zrobić dokładnie to, co powiem, albo będzie po mnie.
  Edge skinął głową, powodując kolejny napływ torsji. Tym razem nie zdołał ich opanować. Zgiął się w pół i zwymiotował resztki posiłku, którym uraczono go jeszcze na Yellav-sei.
  - Mów co robić — rzucił krótko, gdy już opróżnił żołądek.
  - Musimy teleportować się na Linva-sei. To zbyt daleko, żebyś mógł mnie tam dowieźć tą swoją sferą. Tam będą w stanie mi pomóc.
  - Będziesz mógł nas tam przenieść w swoim stanie?
  Twarz Dao wykrzywiła się w grymasie, który można by wziąć za uśmiech, gdyby nie przekrwione i przepełnione desperacją oczy.
  - Jasne. Łatwizna. Jestem gotowy od dwóch godzin. Czekałem tylko, aż się obudzisz. Chwyć mnie za bark... Delikatnie.
 
IVB: Linva-sei
 
  Edge siedział pośrodku łąki przy oczku wodnym w wielobarwnym ogrodzie. Po jego czaszce rozpływało się przyjemne ciepło bijące od dłoni drobnego akolity, jednego z tutejszych uzdrowicieli. Odziany w powłóczystą, jasną szatę chłopak, czy może młody mężczyzna, o szarozielonej skórze wyglądał, jakby jego gatunek wyewoluował z jakichś jaszczurek. Różnica wzrostu sprawiała, że nawet na stojąco tubylec ledwo dosięgał rękami do głowy olbrzyma.
  Wojownik nie był w stanie określić, ile czasu minęło odkąd przybyli na Linva-sei. Mogło to być zarówno kilkanaście minut, jak i wiele godzin. Wydarzenia zlewały mu się w jedną mozaikę mdłości, krzyków bólu i zaskoczenia, a następnie wydawanych zdecydowanym głosem poleceń. Dao został zabrany tam, gdzie uzdrowiciele mogli się nim najlepiej zająć, a Edge'a wygnano tu, do ogrodu, pod opieką mikro-jaszczura, którego mina sugerowała, że spanikuje przy pierwszej oznace jakiegokolwiek problemu.
  Zabiegi medyczne wreszcie zaczęły przynosić efekty i łupanie w głowie ustąpiło na rzecz delikatnego szumu, kojarzącego się Neev-jinowi z obficie zakrapianymi posiłkami spożywanymi u Caulifa, na Ovyzerze. Mimo wszystko ta zmiana pozwoliła mu nieco bardziej skupić myśli.
  Rozejrzał się, po raz pierwszy dostrzegając szczegóły otoczenia. Ogród wyglądał jednocześnie na naturalny i troskliwie utrzymywany. Wszystko wydawało się poukładane według ściśle określonego porządku. Brakowało jednak symetrii, która wprost wskazywałaby na działania ogrodników.
  Towarzyszący mu akolita odchrząknął bez przekonania, tak jakby zarazem chciał zwrócić na siebie uwagę i nie chciał.
  - Przybory — powiedział niepewnie.
  - Co?
  - Przybory do mycia. - Młodzieniec wskazał leżące obok dzban z wodą, mydło i ręcznik. - Ma pan krew i brud na twarzy.
  - Zbytek łaski, jeziorko wystarczy. - Edge zanurzył dłoń w zbiorniku wodnym.
  - Ale... - źrenice jaszczurka zwęziły się w pionowe szparki, a język na ułamek sekundy wystrzelił z krótkiego pyska, jak u węża. - To jest święte... - zaczął słabo.
  Ku jego wyczuwalnej uldze, na horyzoncie pojawiła się odsiecz. Aleją ogrodu nadszedł postawnie, jak na tę rasę, wyglądający kapłan o wysuszonych łuskach, odziany w intensywnie czerwony strój, sugerujący wysoką pozycję. Eskortowało go dwóch młodszych, równie postawnych, ale masywniejszych gwardzistów z pałkami przy pasach.
  Zwierzchnik spojrzeniem i gestem odesłał akolitę, który skłonił się szybko i niemal odbiegł w przeciwnym kierunku.
  - Witaj na Linva-sei, a konkretnie w Ogrodzie Życia. Jestem Trist, Pierwszy Opiekun. A ty...
  - Edge.
  - ...Właśnie zanieczyszczasz naszą błogosławioną sadzawkę. Z szacunku do Dao i przez wzgląd na twoją niewątpliwą ignorancję, nie każę cię wybatożyć, ale natychmiast przestań. Otrzymałeś wszystko, co niezbędne, by doprowadzić się do porządku.
  Edge zmrużył oczy. Czy ten gad mówił poważnie? Musiał zdawać sobie sprawę, że jego uzbrojeni w drewniane kije strażnicy nie byli w stanie wyegzekwować żadnej wymierzonej kary. W oczach kapłana nie zauważył jednak choćby cienia wahania czy wątpliwości. Skinął głową.
  - Proszę o wybaczenie. - Powiedział sucho. Sięgnął po nietypowe, sproszkowane mydło, rozpuścił je w garści wody z dzbanka i zaczął zmywać z siebie pył i zaschniętą krew. - Co z Dao?
  - Będzie żył, ale nie powinien wstawać co najmniej do jutra. Nie jest już najmłodszy, a wygląda na to, że zanim do nas trafił, spędził trochę czasu w stanie bliskim śmierci. To go mocno wyczerpało. Teraz powinien spać, ale żąda, żebyś najpierw się z nim zobaczył.
  - Chodźmy więc.
 
  Nowi towarzysze, sporo wyżsi od akolity, który uzdrowił Edge'a, i tak sięgali mu ledwo do pasa. Jeżeli w jakiś sposób ich to deprymowało, nie dali tego po sobie poznać. Chociaż może wojownik po prostu nie był w stanie odczytać subtelniejszych emocji tak obcej rasy. Szli nieśpiesznie, ku frustracji Neev-jina, który chciał jak najszybciej porozmawiać z Dao. Niestety nie mógł narzucić tempa, bo nie znał drogi ani nie wyczuwał energii towarzysza.
  - Czy masz coś wspólnego ze zniszczeniem Burunto? - zapytał ni z tego, ni z owego Trist.
  - Czym jest Burunto? - Nazwa brzmiała znajomo. Nie mogło chyba chodzić o planetę, którą Razor unicestwił kilka godzin wcześniej... ani tę, którą wypaliła Dabre.
  - Była. Rodzinna planeta Dao. Uległa zniszczeniu kilka miesięcy temu. Jakiś czas później znaleźliśmy miejsce prowizorycznego pochówku jego trzech uczniów.
  Edge spojrzał z góry na Pierwszego Opiekuna. Ile mógł mu powiedzieć? Coś mu mówiło, że najlepsza będzie całkowita szczerość.
  - Poznałem go tego dnia, gdy musiał ich zabić, ale nie miałem z tym nic wspólnego. Ani ze zniszczeniem planety.
  Jaszczur kiwnął głową i nie odzywał się więcej.
  Kompleks świątynny imponował rozległością, musiał być ważnym miejscem kultu. Dzielił się na kilka grup budynków oddzielonych różnej wielkości ogrodami lub parkami. Wzrost Neev-jina przyciągał wzrok mijanych spacerowiczów, głównie tutejszych jaszczurów, choć pojawiło się także kilku przedstawicieli innych gatunków.
  - Zazwyczaj nie odmawiamy pomocy nikomu — wyjaśnił Trist. - Nieraz sprowadzało to na nas kłopoty. Przez lata nie brakowało takich, którzy chcieli zagarnąć naszą magię leczącą dla siebie. Ostatecznie, Dao uporał się ze wszystkimi zagrożeniami w tej części wszechświata. A przynajmniej tak sądziłem — spojrzał wymownie na niebieskiego olbrzyma.
  - Nie musicie się czuć zagrożeni przeze mnie.
  - Oczywiście, że nie.
  Wreszcie dotarli do skrzydła medycznego. Z bliska Edge dostrzegł, że tutejsze budynki, o ile można je tak nazwać, wyrastały z ziemi i wyglądały na wykonane z gęsto splątanych gałęzi, tworząc nawet kilkupiętrowe konstrukcje. Otwory wejściowe i okienne nie miały opcji zamknięcia, sugerując, że mieszkańcy mają do siebie nawzajem, oraz do pogody, duże zaufanie. Ku uldze Edge'a wnętrza okazały się rozmiarowo dostosowane nie tylko do jaszczurczych tubylców. Mimo to musiał schylać głowę, przechodząc przez każde drzwi. Szorował też swoim zielonym czubem włosów po sufitach.
  Dao, ubrany w jasną szpitalną szatę, leżał na łóżku, które wyglądało jak bardzo płytki wiklinowy kosz i zdawało się wyrastać bezpośrednio z podłogi. Pilnował go kolejny nieduży akolita, nieco bardziej zielony i pulchniejszy od tego, który wcześniej leczył wstrząs mózg olbrzyma. Siwowłosy wojownik rzeczywiście wyglądał na wyczerpanego, ale ożywił się, jak tylko zobaczył nowoprzybyłych.
  - Edge! Wybacz. - Przekręcił się nieco na łóżku, które wyginając się jak na wysięgniku, ułatwiło mu zmianę pozycji. - Nie doceniłem go. Nie mogłem... W żadnym momencie...
  Neev-jina zamurowało. Dao obwiniał siebie?
  - Nie mieliśmy szans — uspokoił przyjaciela. - Dobrze, że w ogóle żyjemy.
  - Zabrali ją. Kazał ci przekazać wiadomość... - Dao urwał, wzrokiem omiatając sporą grupkę zgromadzoną w pomieszczeniu.
  Trist uniósł pazurzastą dłoń i zazgrzytał szponem kciuka o pozostałe, co musiało być jakimś odpowiednikiem pstryknięcia palcami, gdyż wszyscy pozostali jaszczurowaci bez słowa wyszli. Sam Pierwszy Opiekun nie zamierzał najwyraźniej za nimi podążyć, spoglądał tylko to na jednego, to na drugiego z kosmitów.
  - Razor powiedział, że go rozczarowaliśmy. Możemy... Nie, ty możesz spróbować go odnaleźć, jeśli chcesz stać się Umierającą Gwiazdą. Ale... masz być gotowy. Dabre teraz należy do niego. Uznał ją za bardziej obiecującą...
  - Proszę o spokój — stwierdził stanowczo Trist, łapiąc się brzegu łóżka. Neev-jin uświadomił sobie, że zaczął bezwiednie koncentrować ki i wprawił budynek w lekkie wibracje. Odetchnął i wytłumił energię.
  Siwowłosy kontynuował:
  - Potem kazał Foilowi mnie załatwić... Sukinsyn wykonał to, powiedziałbym... z niemałym entuzjazmem. A ten chłopak ich odteleportował.
  - To wszystko? Gdzie mamy ich szukać?
  - Nic więcej nie powiedział. Edge, to są Umierające Gwiazdy... Oni istnieją. Myślałem, że... - głos Dao nagle osłabł, a starszy wojownik spadłby z łóżka, gdyby samo nie obróciło się, by temu zapobiec.
  - Koniec wizyty — zarządził Trist i zdecydowanym gestem wskazał olbrzymowi drzwi. Edge nie protestował, tym bardziej że jego przyjaciel wyraźnie trzymał się przytomności resztkami siły woli.
  Bezwiednie podążył za Pierwszym Opiekunem, nie bardzo wiedząc, gdzie indziej miałby pójść, albo co zrobić. W głowie miał pustkę... Może to i lepiej. Czuł, iż straciłby panowanie nad sobą, gdyby pozwolił wszystkim kłębiącym się myślom dotrzeć do świadomości.
  - Nasze umiejętności leczące polegają na pobudzaniu wewnętrznej siły życiowej każdej istoty — tłumaczył Trist, gdy szli ogrodową alejką w kierunku innego zestawu budynków. Tym razem bez eskorty, którą kapłan odesłał wcześniej gestem dłoni. - Dlatego zazwyczaj bardzo męczą leczonego. Sugeruję, żebyś i ty odpoczął. Kazałem przygotować dla ciebie kwaterę. Ghuner ci ją wskaże.
  Ghunerem okazał się niewielki akolita, który pomagał Edge'owi dojść do zdrowia przy oczku wodnym. Nadal wyglądał, jakby zlecono mu zadanie, na które nie był gotowy.
  - Pobudka o świcie. Śniadanie dwadzieścia minut później — rzucił na odchodnym Trist. - Bądź na czas, jeżeli nie chcesz dojadać resztek.
  Kwatera okazała się bardzo skromna. Poza splecionym z gałązek, nieco zbyt krótkim łóżkiem, miała na wyposażeniu jedynie wyrastający z podłogi stolik na pojedynczej nodze, czy może raczej pniu. Dzbanek wody i miska ziołowo pachnących sucharów stanowiły jedyny prowiant, ale Edge i tak nie był głodny. Nie czuł się też zmęczony. Nie miał jednak na siebie innego pomysłu niż pójście spać.
  Gdy się położył, posłanie zaskoczyło go. Urosło wzdłuż i wszerz, dostosowując się do jego rozmiaru i masy. Okazało się zadziwiająco wygodne. Długo leżał, próbując uporządkować krążące po głowie myśli. Udało mu się zasnąć dopiero po zapadnięciu zmroku, gdy ogrody skąpało blade, bioluminescencyjne światło strąkowatych latarni.
 
  Blask ogniska oświetlał twarz Dabre, ukazując wciąż cieknące po policzkach łzy. Siedziała, obejmując kolana i wpatrywała się w płomienie.
  Podał jej kubek naparu przygotowanego po rozpuszczeniu zawartości jednej z torebek ze sproszkowanym jedzeniem, znalezionych w zdobycznym plecaku. Nie zareagowała. Gdy dotknął jej ramienia, wzdrygnęła się.
  - Nie chcę twojej zupy! - Machnęła dłonią, chcąc wytrącić mu naczynie z ręki. Był szybszy, choć wzburzony wrzątek oblał mu dłoń, parząc boleśnie.
  Przytknął palec do ust, sugerując milczenie, a następnie wskazał miejsce, gdzie Razor i Foil odpoczywali. Przywódca Umierających Gwiazd chrapał głośno, niewidoczny w ciemności. Foil siedział ze skrzyżowanymi nogami na granicy kręgu światła. Miał zamknięte oczy. Nie dało się jednak określić, czy śpi, medytuje, wyłączył się, czy może jedynie siedzi i czeka.
  Obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem. Jej broda zadrżała.
  - Czy on naprawdę zabił Edge'a i Dao?
  Spojrzał jej prosto w oczy i krótko, ale zdecydowanie pokręcił głową.
 
Trist by Dream.AI
 
  - ...Musisz go mocniej szarpnąć.
  - Łatwo ci mówić. Sam go szarpnij!
  - To twój przydział! Ja się opiekuję Dao.
  - Dao kazał ci mi pomóc!
  Edge otworzył jedno oko. Drobny Ghuner i jego nieco bardziej pulchny kolega stali nad nim, mierząc się nawzajem wzrokiem.
  - Obudziłem się — oznajmił, powodując gwałtowny podskok obu jaszczurków. Wstał powoli, zmuszając ich do zadarcia głów.
  - Niedługo śniadanie — powiedział chłopak. - Przynieśliśmy przybory do mycia... i szycia. Wczoraj miał pan rozdarty strój.
  Obejrzał spodnie i kamizelkę, ale wyglądały jak zawsze. Wzruszył ramionami.
  - Mam się umyć tutaj?
  - Tak — potwierdził młodzieniec, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Podłoga wchłonie nadmiar wody i czyszczopyłu — dodał po chwili, widząc sceptyczny wzrok olbrzyma.
  - Ghuner, tak? A twój przyjaciel?
  - Jestem jego siostrą. - Pulchna, jak się okazało dziewczyna, zwęziła oczy, zapewne z irytacją. - Dene.
  - Miło mi poznać. Jestem Edge...
  Skąd stolik wie, że musi być wyższy, gdy do niego podchodzę? - zapytał, z fascynacją obserwując powolne unoszenie się blatu, w miarę jak drobne gałązki wyrastały z podłoża i oplatały ni to pień, ni nogę mebla, wzmacniając strukturę.
  - Chyba dlatego, że jest pan taki ciężki? - zasugerował Ghuner.
  - Dokładnie nie wiadomo — wtrąciła Dene. - Szczegóły są tajemnicą Gildii Tkaczy.
  - A wy jesteście z jakiej?
  - Eee... - To musiało być dla nich najgłupsze pytanie we wszechświecie. - Uzdrowicieli...?
  - No tak... - Olbrzym rozsmarował czyszczopył na dłoni i sięgnął po dzbanek z wodą. - A co z toaletą? - zagadnął, przemywając twarz. - Też mam to załatwić tutaj?
  - Nie! - pisnął Ghuner. - Zaprowadzę pana do latryny...
  Niebieskiego wojownika od razu dopadła wizja wypróżniania się pod drzewem i podcierania liśćmi, ale rzeczywistość i tak znacznie przerosła jego oczekiwania...
 
  - Podobno trzeba się przyzwyczaić — stwierdził Ghuner, gdy zmierzali już na śniadanie.
  Edge wzdrygnął się.
  - Nie mówmy o tym teraz...
  Miał graniczące z pewnością wrażenie, że młodziki świetnie się bawią jego kosztem. Trochę za bardzo szerzyli te swoje drobne ząbki.
  Weszli do sali jadalnej, najwyraźniej wspólnej dla wszystkich, zgodnie z najlepszymi tradycjami mnisich zakonów wszelkiej maści. Około setki osobników zgromadziło się przy kilku mniejszych lub większych ławach. Znaczną większość stanowili jaszczuroludzie, podzieleni mniej więcej według koloru strojów. Wszyscy siedzieli na podłodze, najwyraźniej nie korzystano tu z krzeseł czy ich odpowiedników. Edge czuł utkwione w siebie spojrzenia, zwłaszcza ze strony młodszych przedstawicieli Gildii Uzdrowicieli.
  - Pierwszy Opiekun zaprasza do swojego stołu. - Ghuner wskazał miejsce pod ścianą przeciwległą do głównego wejścia, gdzie czekali już Trist i Dao.
  Młode jaszczury dołączyły do grupki nieco chyba starszych od siebie akolitów, odzianych w szaty o ciemniejszym odcieniu brązu. Gdy tylko usiedli, zasypały ich zadawane przyciszonymi głosami pytania. Edge ruszył w kierunku jedynych w komnacie osób, które były tak zaabsorbowane były sobą nawzajem, że nawet nie zauważyły jego wejścia.
  - ...ratować was. - Nigdy wcześniej nie słyszał Dao tak poirytowanego. - Bylibyście jedną z pierwszych zniewolonych planet.
  - Ta decyzja nie należała do ciebie. - Głos Trista brzmiał spokojnie i chłodno.
  - A jednak ją podjąłem. I nie zamierzam za to przepraszać!
  - Przeszkadzam? - zagadał olbrzym, siadając. Ponownie miał okazję zaobserwować działanie żywego drzewa, z którego składało się pomieszczenie i meble. Stół zrobił dla niego miejsce i ustawił zastawiony pieczywem, jarzynami i owocami blat na odpowiedniej wysokości.
  - Edge, jesteś. - Dao z wyraźną ulgą powitał okazję do zmiany tematu. - Ghuner i Dene jednak dali radę cię obudzić? Obstawiałem przeciw. - Pomachał do wspomnianej dwójki, dodatkowo podnosząc ich prestiż wśród współbiesiadników. - Byłem przy tym, jak się wykluwali, wiesz?
  - Matka byłaby z nich dumna — stwierdził Trist. - Należą do naszych najzdolniejszych uzdrowicieli. Mam nadzieję, że się wyspałeś?
  - Tak, dziękuję. - Edge nadgryzł twardą, ciemnobrązową bulwę, odkrywając wewnątrz słodki i lepki miąższ. - Chociaż cały czas nie mogę się pozbyć tego wrażenia szumu w głowie. Jestem pewien, że nic nie piłem. Może to efekt uboczny tego waszego leczenia?
  - To... możliwe — przyznał z wahaniem Pierwszy Opiekun. Mogło to być złudzenie, ale on i Dao wymienili chyba krótkie, porozumiewawcze spojrzenie. - Później na wszelki wypadek każę cię jeszcze obejrzeć jednemu z naszych diagnostyków.
  - A ty, Dao? Jak się czujesz?
  - Dużo lepiej. - Siwowłosy chwycił lewy bark i pokazowo naprężył muskuły. - Kilka nowych blizn do kolekcji, nic wielkiego. Jeżeli chodzi o leczenie, Linva nie ma sobie równych. Kiedyś nawet wyleczyli mnie ze śmierci.
  Trist syknął lekko.
  - Wbrew temu, co Dao sugeruje, nie jest to część naszego stałego repertuaru usług — uzupełnił. - Ale mamy wobec niego dług wdzięczności niemożliwy do oszacowania i spłacenia. Do tego stopnia, że nawet gdyby popełnił ludobójstwo, nie odmówilibyśmy mu pomocy.
  Siwowłosy puścił to mimo uszu, bez ceregieli sięgając po miskę z kalafiorowatą potrawką.
  - Ech, tutejsza dieta nigdy mi nie służyła. Za dużo zielska. Lubię czasem wgryźć się w sztukę mięsa.
  - Nie zapomnij też na kolację zażądać jajecznicy — zasugerował kapłan. - Może wtedy uda ci się wreszcie sprowokować złamanie naszej świętej zasady ochrony życia. Ktoś cię zamorduje.
  Dao uśmiechnął się pod nosem, ale po chwili spoważniał. Przez chwilę wszyscy trzej jedli w milczeniu.
  - Co zrobimy? - zapytał wreszcie starszy wojownik. - Jak ją odzyskamy?
  Neev-jin nie odpowiadał. Czuł, że jeżeli zanurkuje w kłębowisko myśli czających się w jego głowie, nie zdoła nad sobą zapanować.
  - Nie wiem — przyznał wreszcie.
  - Znam kilka wersji tej, jak sądziłem, legendy Umierających Gwiazd — podjął po chwili siwowłosy. - W jednej, ich nazwa wzięła się od tego, że mogli niszczyć całe słońca. W innej narodzili się w wyniku eksplozji głównej gwiazdy Centralnej Megagalaktyki, zniszczonej przed laty... Zawsze uznawałem ich za bajkę dla niegrzecznych dzieci, a raczej niegrzecznych ki-wojowników. Wiesz, "nie podskakuj za wysoko, bo przyjdą złe Umierające Gwiazdy i cię zjedzą." Coś takiego. Ale jedno powtarzało się w każdej wersji. Nie mieli we wszechświecie równych sobie. Jak widać, w każdej legendzie tkwi ziarno prawdy.
  - Nie są niepokonani. Zabiłem jednego z nich. Takiego jakby insekta.
  - Imponujące. - Olbrzym nie był pewien czy Dao faktycznie jest pod wrażeniem, czy przemawia przez niego sarkazm. - Dasz radę pozostałym?
  - Razorowi na pewno nie. Co do Foila, nie jestem pewien. Ten trzeci to kompletna zagadka. Ale nie o to chodzi. To nie są jacyś bogowie czy demony z legend. Są po prostu bardzo silni. Krwawią, jak my, więc da się ich pokonać.
  - Co do Foila, nie zakładałbym się czy on krwawi... Chociaż chętnie sprawdzę. Dobra. Niech będzie. Załóżmy, że są śmiertelni, tylko poza naszym zasięgiem. Niewiele to zmienia. Plus i tak nie wiemy, gdzie ich szukać...
  - Ten Razor znał Cathana. Może to jest jakiś trop?
  - Chyba warto spróbować.
  Znów zapadło milczenie. Ciszę mącił tylko przytłumiony szum głosów z reszty sali. Najedzony już Edge odłamał od stołu niewielką, spiczastą gałązkę i próbował wydłubać nią kawałek łyka, który utknął mu między zębami. Udało mu się po chwili.
  Obracał patyczek w masywnych palcach, jednocześnie odpływając myślami gdzieś w dal. Ta planeta miała w sobie coś, czego nie doświadczył nigdy wcześniej... Nigdy? Szum, który słyszał w głowie, nie był efektem alkoholu czy pozostałością wstrząsu mózgu. Zaczął rozumieć skąd u tutejszych niezwykłe umiejętności leczące. Wszystko wokół przepełniała niezwykła energia. Nie ki, ani nawet chi, ale... coś innego. Czuł ją podświadomie, ale sięgając dalej i głębiej szóstym zmysłem był w stanie zaobserwować eteryczną poświatę przenikającą ściany, podłogi i ławy. Nawet gałązka, którą trzymał w dłoni, miała w sobie znikającą powoli iskierkę.
  Sięgnął ku niej mentalnie. Pozwolił, by jego chi dotknęła gasnącego żaru i rozpaliła go na nowo.
  Nagle znalazł się w stu miejscach jednocześnie. Był ziemią, skałami, drzewami i trawą. Był wodą i pustynnym piaskiem. Czuł każdy podmuch wiatru. Wszystko. Wszędzie. Naraz.
  Nagły hałas sprowadził go z powrotem do sali jadalnej. Kielich i dzban, z których pił Trist upadły na ziemię.
  - Jak... Jak to zrobiłeś? - zapytał wyraźnie osłupiały jaszczur.
  Olbrzym zauważył, że z trzymanego w dłoni patyczka wyrasta teraz niewielki zielony liść.
 
Twidge by Dream.AI
 
  Chcąc uniknąć zbędnego okazywania ekscytacji na oczach swoich podwładnych, Pierwszy Opiekun zasugerował przeniesienie dalszej rozmowy do mało uczęszczanej części ogrodu. Gałązkę z listkiem przekazał Ghunerowi i Dene, by sprawdzili, czy się ukorzeni.
  - Myślałem, że wasza Gildia Tkaczy robi takie rzeczy na co dzień. - Edge próbował zrozumieć poruszenie kapłana.
  - Nie do końca. - Trist podszedł do niewielkiego krzewu, wyciągnął rękę w jego stronę i delikatnie poruszył palcami. Roślina zafalowała, jakby machała im na powitanie. - Potrafią kształtować i rozwijać tworzydrzew, ale tylko jeżeli czerpie on moc z esencji, która płynie kanałami pod powierzchnią planety. - Uniósł także drugą dłoń i zaczął wykonywać kolejne, coraz bardziej złożone gesty. Krzak rozdzielił się na dwie wyraźnie osobne części. Po chwili przyjęły one postać grubych wstęg czy może lian i wystrzeliły w górę. Jednocześnie zaczęły oplatać się nawzajem niczym nici DNA. Wreszcie, na końcu uformowały strąk, jeden z tych, które w nocy świeciły jak latarnie. - Musi być połączone z systemem korzeniowym.
  - Myślałem, że jesteś uzdrowicielem — wyraził zaskoczenie Neev-jin.
  - Nie przypadkiem wybrali go tu na szefa — skomentował Dao.
  - Oddzielone konstrukcje można w niewielkim stopniu zmieniać rozrzedzoną esencją obecną w powietrzu — dokończył wyjaśnienia jaszczur — ale to potrafią tylko najzdolniejsi. Sam nigdy czegoś takiego nawet nie widziałem.
  - Wcześniej, gdy Dao walczył ze swoimi uczniami — zaczął Edge - również wyczułem, że planeta jakby "żyje". Tutaj jednak to odczucie jest o wiele wyraźniejsze.
  - Nie wszędzie esencja jest tak blisko powierzchni. Te ogrody powstały na przecięciu kilku najważniejszych żył, pod nami znajduje się jedno z największych skupisk.
  - Tak, to wszystko jest bardzo ciekawe — stwierdził siwowłosy wojownik — ale w żaden sposób nie zmienia naszej sytuacji. Chyba że do czegoś zmierzasz?
  Jaszczur zmierzył go długim spojrzeniem.
  - Kim jest porwana dziewczynka, o której wspomnieliście?
  - Ma na imię Dabre — odpowiedział olbrzym. - Łatwo ją wystraszyć... Straciła wszystko. Zaopiekowałem się nią.
  - Dlaczego ten Razor zabrał ją ze sobą? Tylko po to, by cię sprowokować?
  Przelotne spojrzenie na twarz Dao upewniło Edge'a, że kompletna szczerość będzie najlepszym wyborem.
  - Nie... Ona dysponuje pewną... mocą. Bardzo destrukcyjną. Nie potrafi jej do końca kontrolować.
  Trist pokiwał głową w zamyśleniu.
  - Nie prowadzę tu agencji wywiadowczej — podjął wreszcie. - Nie zadajemy pacjentom zbędnych pytań. Ale przez lata przewinęło się tu wielu, z różnych zakątków galaktyki. To i owo się słyszy. Nie wiem jak i gdzie znaleźć te Umierające Gwiazdy. Może jednak znam kogoś, kto będzie wiedział. Będę potrzebował trochę czasu.
  - My także. - Starszy wojownik zwrócił się do Neev-jina. - Żeby w ogóle był sens ich szukać, muszę najpierw nauczyć cię paru rzeczy.
 
  Cywilizacja na Linva-sei skupiona była w odizolowanych i oddalonych od siebie ośrodkach, w większości położonych na przecięciach energetycznych żył oplatających glob. Sporą część planety stanowiły niezamieszkane i dzikie tereny, o różnym klimacie. Z jakiegoś powodu Dao na pierwsze miejsce treningu wybrał pokrytą śniegiem równinę w okolicy koła podbiegunowego.
  - Coś zimno — skomentował Edge.
  - Witaj w Mroźni. Użyj ki, żeby utrzymać temperaturę. - Potrafisz to chyba?
  - Oczywiście. Ale nie rozumiem co...
  - Jesteś jednym z najpotężniejszych wojowników, jakich spotkałem. Być może najpotężniejszym z tych, którzy nie próbowali mnie do tej pory zabić. Ale będę szczery, twoja technika walki jest... prostacka, a kontrola energii zaledwie poprawna. Polegasz głównie na przewadze siły fizycznej, a kiedy to zawodzi, sięgasz po tę swoją chi jako kartę atutową. Kiedy i to nie działa, przegrywasz. Nie widziałem twojej walki z Cathanem, ale mogę się domyślać jak przebiegła. Nie wiem, kto cię uczył...
  - Dobieraj kolejne słowa z rozwagą — przerwał mu olbrzym. Nie zamierzał pozwolić nikomu obrażać Hoofa.
  - Zgaduję, że to był jakiś żołnierz. Ktoś w tym stylu? Kiedy zobaczył, jak wielką mocą dysponujesz, nauczył cię ją jak najefektywniej rozwijać. W którymś momencie osiągnąłeś poziom odpowiedni do przeznaczonych ci zadań, więc dalszy trening nie był konieczny. Mam rację?
  - Mniej więcej — przyznał niechętnie Neev-jin.
  - W porządku. Jak sądzisz, jak silny jestem? Spróbuj ocenić.
  - Zazwyczaj tłumisz swoją energię. Nie miałem chyba okazji zaobserwować gdy wykorzystujesz ją w pełni.
  - A wtedy, gdy... gdy zabiłem swoich uczniów? Byłeś przy tym.
  - Tak. Dobrze pamiętam poziom ich energii. Twojego nie... Ale musi być wyższy, skoro pokonałeś wszystkich trzech naraz.
  - Tak przyjmijmy. A w porównaniu do ciebie?
  Edge uśmiechnął się półgębkiem.
  - Bez urazy, ale nie dałbyś rady nawet mnie trafić.
  - No to sprawdźmy. Gotowy?
  - T... - reszta słowa utonęła w stęknięciu, gdy Dao wbił Neev-jinowi pięść pod żebra. Olbrzym zgiął się w pół i gwałtownie nabrał lodowatego powietrza przez usta, co z kolei sprawiło, że zaczął kaszleć. Mógł tylko bezsilnie obserwować, jak siwowłosy obala go na ziemię, podcinając wślizgiem.
  Dao podał mu dłoń i pomógł wstać. Oddychał wyraźnie szybciej.
  - Takie przyspieszenie kosztuje mnie sporo wysiłku — przyznał. - Więcej niż kiedyś...
  - Jak to zrobiłeś? - zapytał Edge, otrzepując się ze śniegu. - Nie wyczułem nawet skoku energii.
  - Był zbyt krótki. Wyczułbyś przy odpowiednim treningu szóstego zmysłu. Możemy dodać to do listy. Swoją drogą, skup się. Tracisz koncentrację, zaraz wyziębisz sobie organizm.
  Olbrzym uświadomił sobie, że faktycznie ma gęsią skórkę i zaczynają go przechodzić dreszcze. Użył ki, by ustabilizować ciepłotę ciała.
  - Masz ogromne możliwości — powiedział Dao. - Dużo większe niż Razor. - O ile potrafię stwierdzić, on jest teraz u szczytu swojej potęgi. To jednocześnie dobrze i źle. Raczej nie stanie się silniejszy przed naszym kolejnym spotkaniem, a przynajmniej nie w znaczący sposób... Ale też jest do czego równać. Na szczęście, poziom mocy to nie wszystko. Od dziecka musiałem mierzyć się z silniejszymi od siebie. Z czasem większość z nich prześcignąłem, ale zanim to nastąpiło, musiałem umieć jak najlepiej korzystać z tego, co już mam. Kompletna kontrola.
  - I tego chcesz mnie nauczyć?
  - Przynajmniej w takim stopniu jak to możliwe. Moja umiejętność oceny potencjału dotyczy jedynie ki, nie pojętności czy dyscypliny mentalnej ucznia. Nieraz się na tym naciąłem...
  - Od czego zaczynamy?
  - Medytacja.
  - Tutaj?
  - To idealne warunki. Albo nauczysz się podświadomie utrzymywać odpowiednią temperaturę, albo zamarzniesz...
 
IVC: Refleksja
 
  Niezależnie od chęci pomocy Trista, Edge postanowił spróbować odnaleźć Umierające Gwiazdy także na własną rękę. Jego jedynym tropem był Cathan. Dao miał spore wątpliwości, czy wizyta u Zabójcy Bogów rzeczywiście ma sens, ale z braku innych pomysłów dał się przekonać.
  - Gdybyś nauczył mnie teleportacji, mógłbym to załatwić na własną rękę.
  - Jak przestaniesz sobie za każdym razem odmrażać dupę, to uznam, że jesteś gotowy... A na razie musisz zaakceptować moją obecność. Spróbujmy może uniknąć zbędnej przemocy.
  - Zrobię, co mogę...
  Świat rozmył się i uformował na nowo. Ale coś było nie tak.
  - Jesteś pewien, że to właściwe miejsce? - zapytał Edge.
  Miasto wokół w niczym nie przypominało tętniącej życiem stolicy, w której spędził wcześniej ponad dwa tygodnie. Wyglądało raczej jak strefa wojny. Chyba żaden budynek nie pozostał nienaruszony, a w miejscu niektórych widniały jedynie gruzy. Nieliczni mieszkańcy na ich widok rozpierzchli się na wszystkie strony, znikając w ruinach.
  - Kazałeś nas przenieść do największego skupiska ludzi. To tu — wyjaśnił Dao.
  - Jeżeli to faktycznie Ragasto, pałac Cathana powinien być w tamtym kierunku.
  - Spróbujmy rozpoznać sytuację, zanim się ujawnimy.
  Twierdza Władcy Wojny stała na swoim miejscu, rozwiewając wątpliwości odnośnie tego, gdzie trafili. Także doznała uszczerbku, ale w porównaniu do okolicznych konstrukcji była w całkiem dobrym stanie.
  - Nie wyczuwam nikogo w środku — stwierdził siwowłosy.
  - Może tłumią ki?
  - Wszyscy? Służba i reszta personelu też?
  - Racja — przyznał Edge. - Zostań w ukryciu. Spróbuję wywołać wilka z lasu. Nie sądzę, żeby ktoś tutaj mi dorównał, ale gdyby zrobiło się zbyt gorąco, teleportuj nas na Linva-sei.
  Wzleciał w powietrze i wylądował wewnątrz fortyfikacji, na czymś, co mogło być dziedzińcem albo miniaturowym parkiem. Przestał ukrywać moc i wystrzelił w powietrze duży ładunek ki, ogłaszając wszem wobec swoją obecność.
  Jego mentalny radar zasygnalizował aktywność. Jedna po drugiej, wyraźne sygnatury ki zaczęły ujawniać się i znikać w całej okolicy, jak wyskakujące spod ziemi krety z popularnej gry dla dzieci. Naliczył co najmniej kilkanaście. Po nieco ponad minucie właściciel jednego z sygnałów znalazł się w zasięgu wzroku.
  Niewysoki, barczysty mięśniak w ciężkim hełmie z niewielkim wizjerem starał się poruszać cicho i niepostrzeżenie, co wyglądało dość komicznie przy jego sylwetce.
  - Co się dzieje? - zagadnął, zbliżywszy się. - Mieliśmy przecież zostawić pałac w spokoju.
  - Mieliśmy? - zdziwił się Edge.
  - Nie przekazali ci? No, ale...
  Ktoś wylądował Neev-jinowi za plecami. Olbrzym odwrócił się. Ujrzał umięśnioną młodzieńczą sylwetkę, w jednoczęściowym czarnym kostiumie z ciemnoniebieskimi błyskawicami na bokach.
  - Co tu się odwala? - syknął nowoprzybyły. - Pałac miał być przecież nietykalny.
  - Właśnie to wyjaśniam — stwierdził garnkogłowy.
  - To wyjaśnij i zejdźcie z widoku, bo...
  Kolejny osobnik przeskoczył przez mur twierdzy i dołączył do grupy. Ten, wyższy nawet od Edge'a, przypominał wielką bordową modliszkę... Gdyby modliszki miały dzioby jak drapieżne ptaki.
  - Mieliśmy nie zbliżać się do pałacu — wykrakał stwór. - Chcecie zginąć przedwcześnie?
  - Sami to wiemy, robalu — odgryzł się ten młody. - Nikt cię tu nie zapraszał.
  - Tylko bez wyzwisk — uspokoił go barczysty. - Wszyscy jesteśmy po tej samej stronie.
  Edge słuchał ich rozmowy w osłupieniu. Tymczasem dojrzał trzech kolejnych zbliżających się... żołnierzy? Oni także toczyli podobny dialog między sobą.
  - ...było ustalone, że pałac...
  - ...sam to negocjowałem...
  W ciągu kilku minut liczebność zgromadzenia przekroczyła piętnaście osób próbujących przegadać się nawzajem. Dominowały trzy tematy: nietykalność pałacu, niepotrzebne wystawianie się na atak oraz kto kogo nie lubi... W tej ostatniej kwestii wyglądało na to, że prawie wszyscy prawie wszystkich.
  - Hej, hej! - krzyknął Neev-jin, klaszcząc przy okazji w dłonie dla efektu. - Uciszcie się wszyscy! Chcę tylko wiedzieć, gdzie jest Cathan.
  Zapanowała grobowa cisza, a olbrzym poczuł na sobie wzrok kilkunastu par oczu.
  - "Gdzie jest Cathan?" - powtórzył czterooki chudzielec o imponującym uzębieniu. - To ma być żart?
  - A tak w zasadzie, niebieski, to ty, z którego skrzydła jesteś? - zadał pytanie ten niski w hełmie.
  Pytanie zawisło w powietrzu, jak groźba grzmotu po błyskawicy.
  - Lojalista. - Modliszka bardziej wypluł, niż wypowiedział to słowo. - Od początku coś mi tu śmierdziało.
  Edge zrobił krok do tyłu. Dao nie będzie zadowolony — pomyślał.
  - Pałac jest nietykalny — powiedział na głos. - Nie róbcie nic pochopnego.
  - Brać go!
  Rzucił się do ucieczki. Nie czuł się szczególnie zagrożony, ale chciał faktycznie oszczędzić siedzibę Władcy Wojny. Ścigany przez eklektyczny oddział, przeleciał nad przedmieściami, robiąc okazjonalne uniki przed miotanymi w jego stronę pociskami. Zmierzał w kierunku, w którym wyczuwał najmniej sygnałów ki.
  Nie dotarł jednak na miejsce.
  Niespodziewanie, znikąd pojawił się ciemny kształt. Wpadł w środek grupy pościgowej i zaczął siać w niej śmierć i spustoszenie, jak piła tarczowa w kurniku. Jeden z żołnierzy nagle uderzył o ziemię, pozbawiony głowy. Drugi odleciał na bok w fontannie krwi, po tym jak strumień ki trafił go w szyję. Kolejny, z przetrąconym karkiem, trafił w kępę drzew jak niewypał artyleryjski.
  - Cathan! - rozległy się spanikowane okrzyki. - Rozproszyć się!
  Lecący ruszyli we wszystkie strony naraz, bez żadnej koordynacji, zderzając się ze sobą nawzajem. Zapanował chaos. Zabójca Bogów zatrzymał się i zaczął strącać kolejne cele z nieba dobrze wymierzonymi strzałami. Przerwał tylko na moment, by złamać kręgosłup jednego z uciekających, który nieopatrznie wleciał mu w zasięg ciosu.
  Edge, który również zawisł nieruchomo w powietrzu, obserwował pokaz z fascynacją. Bezwzględność i skuteczność Władcy Wojny była godna podziwu.
  Dwie niedoszłe ofiary - młody w czarnym kombinezonie i jakiś pancerny w pełnej zbroi minęli olbrzyma, próbując jak najbardziej zwiększyć dystans od rozdzielającej śmierć żywej wieży strzelniczej.
  - Pomóż albo przestań zawadzać! - krzyknął w jego stronę Cathan, gdy sylwetka olbrzyma zablokowała mu linię ataku.
  Edge odwrócił się płynnie i przyspieszył, wyprzedzając uciekinierów. Gdy znalazł się przed nimi, wykonał energiczny obrót i kopnął, łamiąc szczupłego młodzieńca w pół. Opancerzony przemknął obok, wspomagając lot plecakiem odrzutowym. Edge strzelił za nim serią pocisków, ale nawet te, które trafiły, odbiły się od błyszczących płyt zbroi. Wycelował dokładniej i wstrzelił wąski promień ki w wylot rakietowego silnika. Żołnierz zniknął w błękitnej kuli ognia. Po chwili jego płonąca sylwetka gruchnęła twardo o ziemię.
  Szósty zmysł olbrzyma powiedział mu, że w okolicy nie pozostał już żaden żywy ki-wojownik. Zapewne poza Cathanem, choć jego aura też znikła.
  - Powinienem cię zabić — usłyszał głos Zabójcy Bogów zza swoich pleców. Odwrócił się, zaskoczony.
  Zamiast królewskiego stroju, w którym Neev-jin widział go ostatnio, błękitnooki przywdział czarne spodnie, zieloną tunikę oraz nałożone na nią ciemnoszare elementy pancerza. Osmalony i nadkruszony w kilku miejscach napierśnik miał też głęboką rysę od lewego barku na skos torsu. Długie karwasze i nagolennice, chroniące także łokcie i kolana, również nosiły ślady uderzeń i przypaleń. Starannie przystrzyżoną brodę zastąpił nierówny zarost, który nie przykrywał nawet dosyć świeżej blizny ciągnącej się w poprzek wydatnego podbródka.
  - Imponujące umiejętności tłumienia ki — przyznał olbrzym — w ogóle cię nie wyczułem.
  - Przypadkiem mi się przysłużyłeś — błękitnooki bez wątpienia komentował otaczającą ich rzeź — więc dam ci jedną szansę na wyjaśnienie. Czego chcesz?
  - Razor — rzucił krótko Edge. - Mówi ci coś to imię?
  Władca Wojny zmrużył oczy.
  - Co z nim? - zapytał.
  - To ty go na mnie nasłałeś?
  Po kilku sekundach grobowej ciszy nastąpiło coś, czego Edge nigdy by nie oczekiwał. Zabójca Bogów zaczął się śmiać. Niezbyt głośny początkowo dźwięk po chwili przeszedł w głęboki rechot, a po kolejnej w histeryczny, nerwowy śmiech na całe gardło. Było w tym śmiechu słychać zmęczenie, desperację oraz ulatujące, długo tłumione napięcie. Władca Wojny wyraźnie nie był w stanie się powstrzymać, chwycił się za brzuch i zgiął w pół, niemal spadając na ziemię. Osłupiały Neev-jin zupełnie nie wiedział, jak ma zareagować.
  Wreszcie Cathanowi udało mu się opanować.
  - Zapraszam do mojego pałacu. Tam porozmawiamy.
  - Myślałem, że nikt ma się do niego nie zbliżać? - zauważył niebieskoskóry.
  - Sam rozpuściłem tę wieść. Nie chciałem go stracić. Ale to już nieaktualne, zagrożenie minęło. Napijemy się czegoś dobrego.
  - Nie jestem tu sam — uprzedził Edge. - Czy mój towarzysz może do nas dołączyć?
  - Chyba znajdę trzy kielichy.
 
  Cathan upił łyk wina i wyciągnął się w pozycji półleżącej na parkowej ławce. Przypominał nieco balon, z którego zeszło powietrze. Wyraźnie czerpał przyjemność z popołudniowego słońca.
  Opustoszały pałac ożył nieco, gdy Zabójca Bogów wezwał do powrotu część personelu ukrywającego się w zniszczonym mieście. Grupa robotników sprzątała gruz przy jednej z uszkodzonych ścian. Inni transportowali różne towary z miejsca na miejsce.
  - Razor nie jest kimś, kogo można "nasłać" - stwierdził błękitnooki. - Równie dobrze można spróbować poszczuć kogoś sztormem albo trzęsieniem ziemi. On po prostu się zdarza, zostawiając po sobie zgliszcza. Zresztą, tę cechę macie wspólną.
  - Co masz na myśli? - zaciekawił się Dao.
  - Spójrz dookoła. To, co widzisz, to efekt poprzedniej wizyty twojego Niebieskiego Olbrzyma. Po tym jak mnie zostawił pokonanego oraz ciężko rannego, moi wasale nie czuli już dawnej lojalności. Niektórzy uznali, że bardziej niż ja nadają się na stanowisko Władcy Wojny. Udowodniłem im, że się mylą, chociaż ciężko to nazwać zwycięstwem.
  - Kim byli ci, których dziś zabiłeś? - zapytał Neev-jin.
  - Mordercy i najemnicy. Zanim zamknęliśmy portale, sporo ich tu przybyło. Najpierw mieli dobić mnie. Nie dali rady. Gdy wyzdrowiałem, zadowalali się eliminacją moich podwładnych i sojuszników. Straciłem prawie wszystkich. Od tygodni niemal nie spałem, wyszukując i eliminując ich jednego po drugim. Teraz wreszcie mogę odetchnąć. Zostały co najwyżej jakieś pojedyncze niedobitki. Nie wiem jakim cudem zgromadziłeś ich wszystkich razem. Zapewne niechcący...
  - Nie było moim celem niszczyć twojego... — zaczął Edge, ale Cathan przerwał mu gestem.
  - Wierzę. Niestety. To w praktyce czyni cię gorszym od Razora. - Zamknął oczy. - On przynajmniej szerzy chaos i zniszczenie świadomie. Ty jesteś jak wielki niemowlak w sklepie z ceramiką. Masz też więcej szczęścia niż rozumu, skoro spotkałeś się z nim i przeżyłeś.
  - Odebrał mi coś, co muszę odzyskać.
  - Łatwiej będzie zdobyć nowe. Niezależnie od tego co to jest... A może "kto"? Widzę, że zgadłem. Zapomnij. Ucieknij w inną część galaktyki i rozpocznij nowe życie.
  - Ty masz takie plany? - odgadł Dao.
  - Ogarnąłem najpilniejsze zagrożenia, ale struktury władzy są w ruinie. Odbudowa zajęłaby zbyt wiele czasu, zwłaszcza że nie wiem, komu mogę zaufać. Moi dawni podwładni zaczęli też żreć się między sobą. Zrobiła się jedna wielka gównoburza. Jeżeli planowałeś zdestabilizować ten kwadrant galaktyki na najbliższe dziesięciolecia, to gratulacje. Pełen sukces.
  - Czego byś potrzebował, żeby przywrócić porządek? - zainteresował się Edge.
  - To niewykonalne. Logistycznie. - Zabójca Bogów pokręcił głową. - Straciliśmy sieć portali. Bez nich nie dotrę tam, gdzie potrzebuję. Niektóre są tylko zamknięte, ale większość zniszczono. Nie da się ich odbudować — zdusił niewypowiedziane pytanie. - Zaczynając od zera, nawet mając odpowiednie siły, a nie mam, byłbym w stanie ogarnąć dwadzieścia procent dawnego terytorium. Może dwadzieścia pięć? Reszta jest dosłownie poza moim zasięgiem.
  - A gdybyś mógł swobodnie teleportować się w dowolne miejsce?
  Te słowa wzbudziły żywsze zainteresowanie.
  - Tak tutaj dotarliście? To rzeczywiście zmieniałoby sytuację. Nawet stosunkowo niewielki, ale silny oddział mógłby zapanować nad sporym obszarem. Oczywiście, czysto teoretycznie. Czemu mielibyście mi pomagać?
  - Wbrew pozorom nie zależy mi na chaosie i destabilizacji — stwierdził olbrzym. - Ale przede wszystkim potrzebujemy twojej pomocy. Chcemy wyeliminować główny czynnik destabilizujący.
  - Razora? Niby jak?
  - Znajdę sposób. Jesteś w stanie go odnaleźć?
  - Nie wiem. Może? Zależy, jak wiele z moich kontaktów jest wciąż żywych... i skłonnych do współpracy.
  - Ile czasu potrzebujesz na rozeznanie?
  Cathan wyszczerzył zęby w nieprzyjemnym uśmiechu.
  - Na nic się jeszcze nie zgodziłem.
  - Przemyśl to. Jeżeli wolisz udać się na wygnanie, twój wybór. Wrócimy za dwa tygodnie.
 
  - Nie chciałem podważać twoich słów przy Cathanie... - zaczął Dao, gdy wrócili już na Linva-sei - ...ale prędzej odstrzelę sobie łeb, niż nauczę go teleportacji. To tak, tylko żebyś wiedział...
  - Bez obaw. Jeszcze nie oszalałem, żeby dawać komuś takiemu jak on dostęp do całej galaktyki. Ta piękna wizja ma tylko nakłonić go do współpracy. Wyglądał, jakby był gotowy się poddać, ale jest ambitny. Myślę, że będzie chciał skorzystać z tej szansy. My też chyba wyszliśmy na wystarczająco zdesperowanych, żeby to było wiarygodne. W ostateczności może trzeba będzie go wyeliminować.
  - Trochę mnie przerażasz — przyznał siwowłosy.
  - Ona mi się śniła, wiesz? Dwa razy. Zaraz po tym jak Razor ją porwał. Chyba... Chyba widziałem ją oczami tego rudego dzieciaka.
  - Sashi-Zoe?
  - Od niego wie, że żyjemy. Na pewno na nas czeka — stwierdził Neev-jin z żelazną determinacją w głosie. - Dlatego odzyskamy ją, choćbyśmy musieli zawrzeć sojusz z najgłębszym kręgiem piekieł...
  - Odzyskamy... - Siwowłosy kiwnął głową na potwierdzenie. - Może nie wspominajmy Tristowi o szczegółach tej wizyty. Nie musi wiedzieć wszystkiego.
 
  Wezwanie od Trista nadeszło niespodziewanie i bez opcji odmowy. Jak zwykle. Edge akurat nie miał nic innego do roboty. Odpoczywał po treningu, a Dao gdzieś zniknął. Mimo to olbrzyma nieco zirytowało przeświadczenie Pierwszego Opiekuna, że wszyscy zawsze od razu przybiegną na każde jego skinienie. Jednak faktycznie przybiegali. Nawet sam Neev-jin czuł trudny do wyjaśnienia respekt wobec jaszczura, choć bez wysiłku mógłby go zdeptać. Dlatego też pozwolił sobie jedynie na symboliczny protest i dotarł z opóźnieniem.
  Nie wiadomo czy zostało to w ogóle zauważone. Leżący na trawie kapłan drzemał. Wygrzewał się w słońcu niczym... cóż, jaszczurka. Jego zwyczajowe nakrycie głowy oraz czerwona opończa leżały obok. Na sobie miał jedynie spodnią część odzieży. Odsłonięte ramiona i obojczyki wyraźnie speszyły Ghunera, który służył Edge'owi za przewodnika. Niebieskoskóry sam wciąż potrafił zgubić się wśród setek ścieżek Ogrodu życia.
  Trist otworzył jedno oko, kiedy padł na niego ogromny cień olbrzyma.
  - Jesteś — stwierdził oczywistość, podnosząc się i przeciągając. - Zobacz, przyjęło się.
  Olbrzym nie od razu skojarzył, o co chodzi. Zorientował się dopiero gdy Ghuner wskazał mu konkretną sadzonkę. Gałązka ze sławetnego śniadania miała się dobrze i zdążyła nawet wypuścić kilka nowych pędów.
  - Próbowałem zrozumieć, jak to możliwe — opowiadał Pierwszy Opiekun, ponownie przywdziewając strój — żebyś bez żadnego treningu ukształtował tworzydrzew, i to oddzielony od korzeni. Doszedłem do wniosku, że to niemożliwe byś mógł wyciągnąć esencję z powietrza. To po prostu wymaga zbyt wielkich umiejętności i subtelności w operowaniu nią. - Już ubrany ruszył alejką, krótkim gestem dłoni każąc podążyć za sobą. - Nieco bardziej prawdopodobne jest, że twoje ciało posłużyło za przekaźnik i nieświadomie wyciągnąłeś esencję z planety i przekazałeś do oderwanej gałązki... Tę teorię jednak też odrzuciłem.
  - Dlaczego?
  - To by wymagało świadomego działania, a z twojej późniejszej reakcji uznałem, że o podziemnych kanałach esencji dowiedziałeś się ode mnie. To pozostawia tylko jedną opcję... No, jedną, która przychodzi mi do głowy. Użyłeś swojej własnej, wewnętrznej energii.
  Spojrzał Neev-jinowi w oczy. Gdyby miał brwi, pewnie w tym momencie uniósłby je pytająco. Edge milczał.
  - Czy wiesz, dlaczego zdecydowałem się wam pomóc?
  - Myślałem, że nikomu nie odmawiacie pomocy.
  - W kwestiach medycznych, nikomu. Mam na myśli wasze poszukiwania. To już wykracza poza klasyczny zakres mojego altruizmu.
  - Ze względu na dług wobec Dao?
  - Dobrze by było, żeby on tak myślał. Dlatego chciałem porozmawiać z tobą na osobności.
  - Pomagam wam, bo się boję... To, co zrobiłeś, nie powinno być możliwe. Co więcej, do niedawna uznawałem Dao za niemal szczyt potęgi, jeżeli chodzi o ki-wojowników. Tymczasem, jak widzę, istnieją takie zagrożenia, z którymi nie jest w stanie się mierzyć. Do tego to dziecko... Z tego, co mówiliście, potrafi wypalać z życia całe planety w zaledwie chwilę.
  Zatrzymał się.
  - Po latach odpierania zagrożeń — podjął — głównie z pomocą Dao, udało nam się osiągnąć status przyjaznego wszystkim świata. Daleko i szeroko poszła fama, że Linva-sei każdemu zaoferuje pomoc. Niektórzy nawet zaczęli nas traktować jako teren neutralny do różnego rodzaju spotkań i negocjacji... Ale nie będę cię zanudzał polityką tego sektora. Wydawało mi się, że dzięki temu jesteśmy relatywnie bezpieczni... Ty jednak przynosisz ze sobą zupełnie nową skalę zagrożenia. To mnie przeraża — przyznał. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc wam powstrzymać tego Razora. To trzeba zrobić. Później jednak... O ile to przeżyjemy, chciałbym, żebyś opuścił nasz świat i nigdy więcej tu nie wracał.
  Olbrzym nie dał po sobie poznać, jak bardzo zaskoczyły go te słowa.
  - Podtrzymuję to, co powiedziałem pierwszego dnia tutaj — powiedział wreszcie, starając się zachować jak najbardziej neutralny ton głosu. - Nie musicie obawiać się niczego z mojej strony.
  - Czyżby? Zamierzasz zrezygnować z poszukiwań coraz większej mocy? Kolejnych wyzwań? Nie możemy stać się bazą dla twoich działań ani miejscem, gdzie będziesz chronił się za każdym razem, gdy ugryziesz więcej, niż jesteś w stanie przełknąć. To się prędzej czy później skończy dla nas tragedią, przed którą nie będziemy w stanie się obronić.
  - A co, jeżeli odmówię?
  - To odmówisz. Przecież nie wyślę na ciebie straży świątynnej... Ale wtedy przyznaj przed samym sobą, że kłamałeś mi w żywe oczy, mówiąc, że nie będziesz nam zagrażał. Sama twoja obecność nam zagraża. Musisz mieć tego świadomość. Zastanów się.
 
IVD: Wieści
 
  Nauczył się postrzegać swoją chi jako kłębiącą się chmurę, wypełniającą naczynie jego ciała. W trakcie medytacji potrafił formować ją i przemieszczać bez wysiłku i przy niewielkim udziale woli.
  Uniósł powieki.
  Dao siedział naprzeciw niego, także z zamkniętymi oczami, częściowo pokryty intensywnie sypiącym śniegiem. Burza musiała zacząć się niedawno. Edge gdzieś z tyłu głowy miał świadomość chłodu obecnego w lodowatym wietrze, niosącym kolejne fale białych płatków. Nie czuł jednak żadnego dyskomfortu. Trening najwyraźniej przynosił efekty.
  - Zaraz zostaniesz lodową rzeźbą — uprzedził przyjaciela. - Czy po tylu latach medytacja jeszcze coś ci daje?
  - Pozwala mi uspokoić myśli. - Starszy wojownik nie otworzył oczu. - Ale teraz nie medytuję.
  - A co robisz?
  - Szukam jej.
  - Dabre?
  - Tak. Znam jej ki bardzo dobrze. Jeżeli tylko nie będzie kompletnie wytłumiona, rozpoznam ją. Razora też pewnie byłbym w stanie zidentyfikować.
  - Jak daleko jesteś w stanie sięgnąć?
  - Daleko. Ale to jak szukanie szpilki na łące za pomocą lupy. I to takiej szpilki, która się przemieszcza... Cholera, co tu dzisiaj tak zimno?
 
  - Moje stare kości nie będą tęsknić za tym lodowatym pustkowiem — przyznał siwowłosy wojownik, z westchnieniem ulgi zanurzając się w gorącym źródle. Edge także lubił ten element leczniczego kampusu. Korzystanie z jednego wspólnego zbiornika wodnego przywoływało wspomnienia z czasów obozu szkoleniowego na początku jego żołnierskiej kariery. Niewielkie jezioro osłonięte było co prawda roślinnością od reszty terenów. Poza tym jednak stanowiło jedną otwartą przestrzeń, nie licząc naturalnych zagłębień i nierówności linii brzegowej. Uzdrowiciele dysponowali też oddzielonymi basenami, ale one przeznaczone były dla chorych, którzy faktycznie ich potrzebowali. Nawet Dao nie otrzymał dostępu, po znajomości.
  - Skończyliśmy z Mroźnią?
  - Spełniła swoje zadanie. Czas przejść do kolejnego etapu. Kontrolujesz już ki bardzo swobodnie. Teraz musisz nauczyć się robić to także szybciej i pod presją.
  - Jestem gotowy. To i tak zajęło za dużo czasu.
  - Nie. Poszło bardzo szybko. Obstawiałem trzy miesiące, a wyrobiliśmy się w jeden.
  - Miałem już trochę wprawy. Trans, w który zapadam przy używaniu sfery podróżnej, przypomina nieco medytację.
  - Musiałeś to opanować w odpowiednim stopniu. Gdybyś nabrał złych nawyków w tej fazie, zemściłoby się to później...
  Jakiś czas milczeli, rozkoszując się ciepłem wody. Olbrzym próbował nie myśleć. Bez skutku.
  - Nigdy ci nie powiedziałem, czego szukam — odezwał się.
  - Masz na myśli naszą wcześniejszą podróż? - zapytał siwowłosy.
  - Tak.
  - Wiem, że nie chodzi tylko potężnych przeciwników. Ale nie, nigdy nie zdradziłeś mi szczegółów.
  - To już nieważne — stwierdził Edge. - Teraz dopiero uświadamiam sobie, jakie to wszystko było bez sensu. Szkoda, że nie wcześniej... Może byśmy wtedy jej nie stracili.
  - Nie możesz tego wiedzieć — zapewnienie starszego wojownika było równie prawdziwe, co mało przekonujące.
  - Tak czy inaczej, skończyłem. Chcę, tylko żeby była bezpieczna. Odzyskamy ją i znajdziemy jakieś miejsce, gdzie będzie miała dobre życie.
  Siwowłosy nie odpowiedział. Trudno było określić, czy w tym przypadku milczenie wyraża zgodę, czy sceptycyzm.
  - Dao, Edge! - w pobliżu rozległo się podekscytowane wołanie. - Jesteście tu?
  - Tutaj! - okrzyknął się olbrzym.
  Usłyszeli tupot niewielkich nóg i na brzegu obok nich pojawiła się Dene. Aż podskakiwała z podniecenia.
  - Musicie natychmiast iść do Trista! Znalazł kogoś.
 
  - Sugeruję uzbroić się w cierpliwość — uprzedził Pierwszy Opiekun, gdy dotarli do skrzydła mieszkalnego, gdzie przebywał ten, który według słów akolitki "wie coś o Razorze". - Jian nie ma najłatwiejszego charakteru. Pomogliśmy sobie kiedyś nawzajem. Czasem odwiedza nas dla odpoczynku. Zazwyczaj trzyma się z dala od pozostałych pacjentów, ale zgodził się z wami porozmawiać. Ja nie będę wam towarzyszył, mam inne obowiązki.
  Nie brzmiało to zbyt zachęcająco. Użeranie się z dupkami było jednak niską ceną za szansę ocalenia Dabre.
  Kwatera nieznajomego okazała się, ku lekkiej irytacji Neev-jina, dużo przestronniejsza i lepiej wyposażona niż jego własna. Miała nawet swojego rodzaju system bieżącej wody, która płynęła otwartą rynną pod oknem. Sam Jian był zaś przystojnym, ładnym wręcz, młodzieńcem o jasnej fiołkowej skórze i z burzą popielatych włosów na głowie. Z daleka olbrzym uznałby go może nawet za dziewczynę. Obcy ubrany był w niesymetryczną sukmanę, z wyraźnie wystającym lewym naramiennikiem. Z tej samej strony nosił na spiczastym uchu kolczyk w kształcie niewielkiej kulki.
  Zaabsorbowany nieskomplikowanie wyglądającą grą planszową, Jian nie zauważył ich wejścia, albo po prostu zignorował. Oponentem był nieznany Edge'owi jaszczurczy kapłan. Zdobiony strój sugerował wysoką rangę, a wysuszone i szorstkie łuski — zaawansowany wiek. Grający siedzieli naprzeciw siebie przy niedużym stole w rogu pomieszczenia.
  Przez chwilę nie działo się nic poza przesuwaniem drewnianych figur po planszy. Zniecierpliwiony olbrzym postukał Trista palcem w ramię i wskazał grających z niemym pytaniem. Pierwszy Opiekun gestem nakazał czekanie.
  W którymś momencie grający staruszek wykonał chyba jakiś wyjątkowo zmyślny manewr jednym ze swoich pionków. Jego przeciwnik uniósł gniewnie wargi, odsłaniając nieco przydługie kły, idealnego poza tym uzębienia. Następnie warknął gardłowo i zamaszystym gestem strącił grę ze stołu, rozsypując wszystko po podłodze. Oparł się o ścianę, zakrywając dłońmi oczy i czoło.
  Niewzruszony tym jaszczur wstał, ukłonił się krótko i wyszedł, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony.
  - Słyszałem, że jeżeli w danej grze przyjemność sprawia ci jedynie zwycięstwo, to prawdopodobnie nie jest ona dla ciebie — odezwał się Dao.
  Jian łypnął w ich stronę jednym okiem, masując skronie kciukami.
  - Brzmi jak dobra rada, ale nie zwykłem takich słuchać. Wygram następnym razem. Albo Peles umrze ze starości. Tak czy inaczej, będę górą.
  Zaczął zbierać drewniane elementy z podłogi. Jedna z największych figur okazała się połamana. Młodzieniec przytknął fragmenty jeden do drugiego i z palca strzelił w pęknięcie niewielką iskierką. Odłożył pionek, już ponownie cały, na stół.
  - Gdyby tylko wszystko dało się tak łatwo naprawić, no nie? - Pierwszy raz spojrzał na nich wprost. - Mam na imię Jian, a wy jak rozumiem, to Edge i Dao. Trist o was opowiadał.
  - Jesteś Kaioshinem? - zapytał starszy wojownik.
  Brwi nieznajomego uniosły się w geście zdziwienia.
  - Słyszę, żeś obyty. Ale, nie, nie do końca. Moja matka jest. Potencjalnie. Na razie wszystkie stanowiska są zajęte.
  - Matka? Myślałem, że Kaioshini rodzą się z owoców takiego drzewa...
  - Ha! - uśmiechnął się Jian. - No nie? Najwyraźniej ten, kto to wymyślał, zapomniał jednak zablokować tym żeńskim możliwość zachodzenia w ciążę. Jak dla mnie, niezbyt przemyślane, ale już w takim wszechświecie żyjemy.
  - Kim są Kaioshini? - zainteresował się Edge.
  - Takimi jakby bogami — wyjaśnił siwowłosy. - Jest ich czterech... Przepraszam, pięcioro. Czwórka opiekuje się ćwiartką znanego wszechświata, a piąty ich nadzoruje.
  - Opiekuje, w jaki sposób?
  - Trafne pytanie, mój niebieski przyjacielu — stwierdził Jian. - Fajna fryzura, swoją drogą... No nie jest to do końca tak, że Kaioshini poruszają gwiazdami, żeby poranki nastawały punktualnie. Teoretycznie powinni chronić śmiertelnych, ale w praktyce... O ile coś nie zagraża im bezpośrednio, raczej nie ruszają swych czcigodnych tyłków ze swojego pałacu.
  - Podobno znasz Razora?
  - Wbrew pozorom, właśnie do tego zmierzam. Ci z boskiej rasy, którzy Kaioshinami nie są...
  - Jak twoja matka? - domyślił się Dao.
  - Na przykład. Cóż... Nie wszyscy są zadowoleni z tego, jak wygląda ta tak zwana "opieka" nad śmiertelnymi. Boskie prawa zabraniają im jednak bezpośredniej ingerencji. Od tego przecież są ci prawdziwi, już mianowani, Kaioshini. Nie wolno wchodzić w ich niekompetencje. Ale gdyby, czysto hipotetycznie, wyszukać jakichś śmiertelnych, którzy są dość potężni, by obronić innych, słabszych przed jeszcze innymi, groźnymi...? Może coś takiego nie byłoby w stu procentach nielegalne?
  - Chyba zacząłem się gubić — przyznał Edge. - Kogo ci Kaioshini-niekaioshini zwerbowali przeciw Razorowi? To się już w ogóle wydarzyło? Bo jeżeli chcesz zwerbować nas, to...
  - Nie, nie. - Półbóg zamachał rękami, symbolicznie rozpędzając masową dezorientację. - Możliwe, że źle zacząłem. Spróbuję opowiedzieć bardziej od początku. Razor pochodzi z planety Tsuno. Ki-wojownicy rodzą się tam wyjątkowo rzadko. Mniej więcej jeden na pokolenie. Z tym że kiedy to już nastąpi, zazwyczaj dysponują ogromnymi możliwościami. Dlatego, gdy moją matkę doszły słuchy o tym, że jakiś się pojawił, wzbudziło to jej zainteresowanie. Okazał się faktycznie bardzo zdolny... I nie potrzeba było go długo przekonywać, żeby wyświadczył bogom... potencjalnym bogom, przysługę czy dwie.
  - To nie brzmi jak Razor, którego spotkałem.
  - Taaak — odparł przeciągle Jian. - Przez kilka lat działał jako boski agent... I ponoć naprawdę zdziałał w tym czasie wiele dobrego. Później jednak coś się wydarzyło. Nie znam szczegółów, ale w efekcie, no cóż, oszalał. W dodatku jego moc wykroczyła poza zasięg nawet faktycznych bogów, nie wspominając już o innych śmiertelnych. Pozostaje mieć nadzieję, że los sprawi, iż jego noga nigdy nie postanie w tym samym miejscu co wasza. Na szczęście, wszechświat jest ogromny.
  - Porwał naszą przyjaciółkę.
  Lekko kpiący uśmieszek znikł z twarzy młodzieńca. Pokiwał głową.
  - Pozostaje mieć nadzieję, że nie cierpiała długo.
  - Ona żyje! - zagrzmiał Edge. Wystrzelił do przodu błyskawicznym ruchem i chwycił chłopaka za front sukmany, unosząc go nad podłogę. Ich twarze dzieliło może kilka centymetrów.
  - Żyje — zgodził się Jian, zachowując większy spokój, niż można by oczekiwać w tej sytuacji. - Zrozumiałem.
  - Wybacz. — Olbrzym odstawił go z powrotem i puścił. W myślach przeklął się za to, że tak łatwo stracił nad sobą panowanie. - Razor twierdził, że mu się przyda — wyjaśnił. - Nie zabiłby jej... To dla niego zabawa.
  - Kiedy to było?
  - Dwadzieścia dziewięć dni i... siedem godzin temu — odpowiedział Dao z minimalnym zawahaniem się. - Mniej więcej.
  - Mówił coś jeszcze? Skoro to wyzwanie, to jest szansa, że chce być odnaleziony.
  - "Rozczarowaliście mnie." - zacytował Dao. - "Powiedz mu, że jak chce zostać Umierającą Gwiazdą, musi się bardziej postarać. Niech mnie znajdzie, jeżeli będzie gotowy... Ale ona mi się przyda, jest bardziej obiecująca. Foil, dokończ dzieła." To wszystko. Mówił do mnie, a wiadomość była dla Edge'a.
  - Byłem wtedy nieprzytomny — uzupełnił olbrzym.
  - To niestety nie musi nic oznaczać. Posłuchaj, tylko nie rzucaj się znowu na mnie... - uprzedził młodzieniec. - Razor to ucieleśnienie chaosu. Mógł to wszystko powiedzieć tylko po to, by namieszać ci w głowie. Mógł faktycznie mieć to na myśli, ale następnego dnia zmienić zdanie. Mógł zabić ją przypadkiem w gniewie...
  - Wiesz, gdzie można go znaleźć, czy nie? - przerwał mu Neev-jin.
  - Nie — przyznał Jian, wzdychając ciężko. - Ale może uda mi się dowiedzieć. Niczego nie obiecuję — zastrzegł. - Jeżeli na coś trafię, wrócę.
  - Dziękuję.
 
  - Spróbujesz teraz pobić mój rekord prędkości — tłumaczył Dao. - Jedno okrążenie.
  Olbrzym ogarnął wzrokiem otaczające ich wzgórza. W okolicy nie widział niczego, co można by okrążać.
  - Wokół czego?
  - Linva-sei, oczywiście. Teleportuję się na przeciwległy punkt globu. Musisz do mnie dotrzeć. To będzie połowa dystansu. Potem wracamy tutaj. To nauczy cię utrzymywać maksymalny poziom energii odpowiednio długo. Dobry trening na koncentrację i kondycję.
  - Wiesz, moja sfera podróżna potrafi się przemieszczać bardzo szybko...
  - W atmosferze?
  - Fakt, mógłbym niechcący podgrzać planetę o kilka stopni...
  - Poza tym, to ma być trening bojowy. Sfery raczej nie użyjesz w trakcie walki. Aha, postaraj się nie narobić zbyt wielu szkód w trakcie lotu.
  - Zrozumiałem i jestem gotowy.
  - No to zaczynamy. - Starszy wojownik przyłożył dwa palce do czoła, zamknął oczy, i zniknął. Kilka sekund później Edge wyczuł jego aktywną aurę z drugiej strony planety. Skupił ki i ruszył, tak szybko jak tylko potrafił. W miarę przyspieszania czuł, jak powietrze stawia coraz większy opór, zmuszając go do włożenia nieproporcjonalnie dużego wysiłku, by osiągnąć i utrzymać odpowiednią prędkość. Zaczął się pocić i zauważył, że wbrew sobie zwalnia, niezdolny do utrzymania odpowiedniej koncentracji energii przez cały czas.
  Lot trwał łącznie zaledwie kilka minut, przy czym druga połowa niemal dwa razy tyle, co pierwsza. Olbrzym po dotarciu do mety po prostu padł z wyczerpania. Długo leżał na jesiennej trawie i dyszał, nie będąc w stanie wymówić choćby słowa. Pokrywały go fragmenty gałęzi. Po drodze staranował niechcący kilka drzew, nie będąc już w stanie precyzyjnie manewrować podczas lotu. Czuł, jak pot na jego ciele absorbuje chłód powietrza, nie mógł jednak nawet skoncentrować ki na tyle, by się ogrzać.
  - Rzeźnia, no nie? - skomentował Dao, racząc się słabym, owocowym winem, który zabrali jako część prowiantu. - W dodatku, twój czas nie był najlepszy. Ledwo wyrównałeś mój wynik, gdy zaczynałem podobny trening. Pewnie jest ci trudniej dlatego, że jesteś taki wielki i ciężki. Jak będziesz w stanie usiąść to dam ci się napić.
  - Nie spodziewałem się, że to będzie takie trudne — przyznał olbrzym, gdy minęła największa fala zmęczenia.
  - Dlatego to dobry trening. Jest pewna dosyć prosta sztuczka, która znacznie ułatwia utrzymanie stałej prędkości, ale na razie ci jej nie zdradzę. Może sam ją odkryjesz. Zjedz to. - Podał olbrzymowi niewielki owoc przypominający w wyglądzie i dotyku spory orzech, bez skorupy.
  Edge nauczył się ufać przyjacielowi na tyle, że nie zadawał zbędnych pytań, tylko od razu spełnił polecenie. Jak tylko przełknął twardy miąższ, poczuł, jak po jego ciele rozlewa się błogie ciepło. Zmęczenie wywołane lotem znikło, jak ręką odjął.
  - To jest fantastyczne — stwierdził. - Co to?
  - Owoc z drzewa uadu. Prezent od znajomego z Gildii Żywicieli. Pozwolą nam oszczędzić sporo czasu, inaczej trzeba by robić przerwy przed kolejnymi przebiegami. Ale nie możemy przesadzić, bo mają właściwości uzależniające.
 
  Po jakimś czasie trasa szaleńczego rajdu zakodowała się Edge'owi w pamięci na tyle, że Dao nie musiał już teleportować się, by służyć za żywy punkt kontrolny. Starszy wojownik powrócił więc do zwyczaju mozolnego skanowania planet w poszukiwaniu śladów Dabre i Razora. Olbrzym tymczasem raz za razem doprowadzał się do skrajnego wyczerpania przy pokonywaniu kolejnych okrążeń. Nie udało mu się samodzielnie odkryć "sztuczki" wspomnianej przez siwowłosego. Polegała na utworzeniu przed sobą niewidzialnego stożka ki, by częściowo zniwelować opór powietrza. Kosztowało to nieco energii, ale wydatek był drobny w porównaniu do walki z gęstością atmosfery. Mimo rad Dao Neev-jin uparcie nie korzystał z tej opcji. Mniej mu zależało ma biciu rekordów prędkości, a bardziej na efektywności treningu. Z czasem jednak uznał to za dobry pomysł. Dodatkowa koncentracja stanowiła wyzwanie sama w sobie, a swobodne operowanie ochronnymi polami mocy mogło się okazać bardzo przydatne.
  Uzależnił się lekko od owoców uadu, przez co czasowo cierpiał na bezsenność, gdy sezon na nie się zakończył. Trening wówczas nieco spowolnił, chociaż Edge zdołał już wzmocnić kondycję na tyle, że jedno okrążenie planety nie unieruchamiało go na tak długo co wcześniej.
  Czuł, że tym razem jest na właściwej drodze do pokonania czasu Dao. Jego ciało pracowało jak dobrze naoliwiona maszyna. Sunął płynnie, optymalną trasą, przemykając niekiedy zaledwie centymetry nad szczytami wzniesień.
  Skupienie przerwała mu nagła aktywacja aury Dao. Ostatnio jego przyjaciel nie przerywał mentalnych poszukiwań, nawet żeby skomentować postępy. Coś musiało być na rzeczy. Odruchowo chciał przyspieszyć, ale zmiana równowagi energetycznej w organizmie sprawiła, że zamiast tego zwolnił. Wyrównał oddech i ponownie skierował umysł na właściwe tory. Jeszcze trzydzieści sekund... Dwadzieścia... Dziesięć...
  Zarył nogami w ziemi, by wspomóc hamowanie. Wyryło to głęboką bruzdę, ale nie zdołał się zatrzymać tuż przy Dao. Przyjaciel doskoczył do niego.
  - Musimy się spieszyć. Szybko, zjedz to — rzucił mu uadu.
  - Masz ich więcej? - zdziwił się Edge. Nie czekając jednak na odpowiedź, rozgryzł owoc. Z zadowoleniem poczuł znajomy smak.
  Dao chwycił go lewą dłonią za przedramię, a dwa palce prawej umieścił na czole.
  Znaleźli się w innym miejscu, kilkadziesiąt metrów nad opustoszałym miastem. Szary, wypalony z życia krajobraz nie pozostawiał wątpliwości, co tutaj zaszło.
  - Skanowałem inną planetę, niedaleko stąd, gdy wyczułem impuls tej jej potwornej mocy — wyjaśnił siwowłosy. - Ten tu świat sprawdzałem wcześniej. Nic się nie wyróżniało. Teraz jest tu czarna dziura ki. Wszystko znikło.
  - Myślałem, że możesz teleportować się tylko do innej aury?
  - Tylko wtedy działa to precyzyjnie. To miejsce miałem na świeżo w pamięci, więc byłem względnie pewien, że nie skończymy pół kilometra pod powierzchnią.
  Wylądowali na pokrytej pyłem ulicy.
  - Zmusza ją do wypalania planet. - Neev-jin niemal wywarczał te słowa.
  - Przynajmniej wiemy, że żyje...
  Olbrzym rozszerzył zasięg swojego szóstego zmysłu, starając się odnaleźć w okolicy cokolwiek żywego.
  - Nic — stwierdził. - Pusto.
  - Spóźniliśmy się. - Dao zgrzytnął zębami. - Trochę czasu już minęło od tego impulsu. Najpierw musiałem zlokalizować konkretne miejsce, gdzie wystąpił, a potem czekałem, aż do mnie dotrzesz. Cholera, mogłem teleportować się sam. Może wtedy...
  - Nic byś nie zdziałał w pojedynkę.
  Edge miał wątpliwości czy nawet jego obecność cokolwiek zmieniała.
  - Czas już, żebyś poznał technikę Shunkanido — stwierdził niespodziewanie siwowłosy. - Przyznaję, że odwlekałem ten moment. I przepraszam za to. Po tym, co stało się z Burunto-sei, trudno mi w pełni komuś zaufać. Gdybyśmy jednak faktycznie trafili na Gwiazdy i Razora... Będziesz potrzebował każdej możliwej przewagi. Nie łudzę się, że ja będę w stanie wiele zdziałać... Kto wie, może w ogóle nie bylibyśmy w aktualnym bagnie, gdybym nauczył cię teleportacji już wcześniej.
  - Ukrywałeś też przede mną zapas uadu.
  - Tak... Wydawało mi się, że popadasz w nawyk.
  - I miałeś rację. — Edge uśmiechnął się krzywo. - Zaczekaj, mam pewien pomysł...
  Uniósł prawą dłoń nad głowę i wystrzelił w powietrze szerokim, potężnym strumieniem energii o spójności mniej więcej płomienia wylotowego rakiety kosmicznej. Nie tylko stworzył na kilka sekund żółty słup światła sięgający ku niebu, ale też rozświetlił ich jak latarnię morską dla wszystkich wrażliwych na ki przebywających w pobliżu.
  - Jeżeli wciąż są w okolicy, może Dabre to zauważy i odpowie.
  - Dobry pomysł.
  Rzeczywiście doczekali się odpowiedzi. Iskra nadziei zgasła jednak szybko. Ki, która ujawniła się kilkaset kilometrów dalej, nie należała do nikogo znajomego. Dystans aury zaczął się raptownie zmniejszać. Ktokolwiek to był, wyraźnie dążył do konfrontacji.
  Po niecałej minucie właściciel, czy jak się okazało — właścicielka, mocy wylądowała niedaleko, na dachu czegoś, co wyglądało na fastfoodową jadłodajnię. Odległość pozwalała na swobodną rozmowę, ale też stanowiła wystarczający bufor bezpieczeństwa, by podjąć ewentualną próbę ucieczki. Rozsądnie.
  Ciemnowiśniowy pancerz nieznajomej nie pozostawiał wątpliwości, że jest jakiegoś rodzaju wojowniczką. Dodatkowo potwierdzała to obecność blizn na poza tym atrakcyjnym obliczu o miodowej barwie. Kształtną twarz wieńczyła korona kasztanowych, krótko przyciętych, ale starannie ułożonych włosów. Zbroja wyglądała jak połączenie kombinezonu do sportów ekstremalnych i skafandra kosmicznego. Okrywała tułów oraz wszystkie kończyny poza lewą ręką. Ta wykonana została w całości z szarego metalu i łączyła się z resztą ciała pod sporym naramiennikiem.
  Kobieta, przekrzywiając lekko głowę, zdawkowo skinęła na powitanie.
  - Panowie — odezwała się donośnym, dosyć niskim jak na kobietę głosem — czy to wy jesteście odpowiedzialni na ostatnie zmiany w tutejszym krajobrazie? - Wskazała otwartą dłonią zrujnowane miasto.
  Mężczyźni rzucili sobie krótkie, porozumiewawcze spojrzenie. Edge wystąpił krok do przodu, sygnalizując, że to on będzie mówił w ich imieniu.
  - Nie. Ścigamy tych, którzy to zrobili. Wygląda jednak na to, że się spóźniliśmy.
  - Taak — odparła przeciągle. - Chociaż jestem w zasadzie pewna, że nikt nie opuścił planety od czasu... Cóż, jej zagłady. Ani też, że nikt tu nie przybył...
  - Ci, którzy to zrobili, mają możliwość teleportacji.
  - Czyżby? I co, wy także?
  - Tak. Tylko dlatego mamy nadzieję ich złapać.
  Pokiwała głową, jakby przyjmując ich słowa do wiadomości.
  - To pokażcie. - Oderwała końcówkę litery z ozdobnego logo restauracji. Zrobiła zamach i rzuciła improwizowany pocisk w przeciwnym do nich kierunku. Odprowadzili go wzrokiem, zanim znikł z pola widzenia.
  - Jestem za stary, by uczyć się aportowania — skomentował starszy wojownik.
  Zaśmiała się. Aktywowała aurę i szybkim niczym pocisk skokiem, wylądowała na asfalcie przed Edge'em. Neev-jin powstrzymał odruch zrobienia kroku w tył. Wytrzymał też lustrujący go wzrok ciemnych oczu nieznajomej.
  - Wierzę wam. - Uśmiechnęła się szeroko. - Teleportacja wyjaśnia wcześniejsze przypadki. Jestem Anelace.
  - Edge. A to Dao.
  - Cała przyjemność po mojej stronie — ukłonił się siwowłosy.
  - Po co był ten pokaz mocy, Edge? Spektakularny, nawiasem mówiąc.
  Neev-jin w skrócie wyjaśnił sytuację porwanej Dabre. Pominął jednak, że to jej chi jest odpowiedzialna za aktualny stan tej planety.
  - Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym Razorze ani Umierających Gwiazdach — przyznała kobieta. - Najwyraźniej jednak się rozkręcają. To już trzecia planeta, którą znajduję w takim stanie na przestrzeni kilku tygodni.
  - Nie znam tego sektora tak dobrze — przyznał Dao. - Podróże międzyplanetarne są tu na porządku dziennym?
  - Można tak powiedzieć.
  Otworzyła panel na przedramieniu bionicznej kończyny. Soczewka umieszczonego tam miniprojektora rozbłysła. W powietrzu wyświetliła się trójwymiarowa, holograficzna reprezentacja okolicznej przestrzeni, gęsto usiana różnokolorowymi kropkami. Edge poczuł napływ niechcianych wspomnień. W trakcie służby w wojsku Imperatora Bez Twarzy często korzystali z podobnych map. Także podczas feralnej ostatniej misji.
  - Mamy tu wiele zaawansowanych technologicznie cywilizacji, które handlują między sobą — podjęła Anelace — więc statki ciągle latają tam i z powrotem. Niektórzy potrafią też podróżować o własnych siłach. Choćby ja, jeżeli uszczelnię kombinezon. Ale to męczące i powolne, więc mam też swój ścigacz. Z zawodu jestem łowczynią nagród, ale tę sprawę akurat badam na własną rękę. Poprzednie takie wypalenie pozbawiło mnie dobrego źródła kontraktów, nie wspominając o alkoholu... i przyjaciołach.
  Spochmurniała. Szybko jednak otrząsnęła się i podjęła:
  - Te zaznaczone na czerwono punkty to zniszczone światy — wyjaśniła. - Znikły z dnia na dzień, bez ostrzeżenia i bez śladu. Został tylko ten szary pył. A teraz mówicie mi, że ten Razor i jego ekipa robią to dla zabawy?
  - I raczej nie przestaną — stwierdził ponuro Edge.
  - To się musi skończyć. Możemy połączyć siły. We trójkę pokryjemy znacznie większą przestrzeń. Zwłaszcza z tą waszą teleportacją.
  - To rozsądna propozycja — stwierdził Dao. - Dziękujemy. Musimy jednak wcześniej poczynić pewne przygotowania.
  Spojrzała na nich podejrzliwie.
  - To brzmi trochę, jakbyście jednak nie chcieli ich znaleźć.
  - Zaufaj nam — odparł Edge. - Ty też nie chcesz. Nie sama... i nie bez dobrego planu ucieczki. Nie zdołałabyś się obronić przed tym, co tu się wydarzyło.
  - Jeżeli trafisz na jakiś trop — wtrącił Dao — znajdziesz nas na Linva-sei. O tutaj. - Wskazał niebieską kropkę na skraju wyświetlanej mapy.
  - To ta planeta uzdrowicieli?
  - Nie lubią, jak się ich tak szufladkuje... Ale fakt, z tego głównie jest znana.
 
IVE: Bestia
 
  Edge przyjął lewy prosty na gardę. Przekierował ki do drugiej ręki i wyprowadził kontrę. Dao zanurkował pod jego sierpowym i uderzył serią ciosów na korpus, wybijając olbrzymowi powietrze z płuc. Niebieski oderwał się od przeciwnika, próbując zwiększyć dystans. Liczył, że większy zasięg ramion da mu przewagę, ale jego bardziej doświadczony oponent spodziewał się tego. Płynnie podążył za celem, kontynuując atak. Neev-jin uderzył łokciem w dół. Trafił przyjaciela w bark — wystarczająco mocno, by przerwać zwarcie. Skupiony na ofensywie siwowłosy przyjął cały impet ciosu i poleciał półtora metra w dół, zanim zdołał wyhamować. Edge poprawił, kopiąc z przewrotki. Trafił w widmo Zanzoken.
  - Przerwa — zarządził Dao.
  Starszy wojownik wylądował na ziemi i usiadł. Oddychał ciężko. Był w stanie przez pewien czas dotrzymać pola silniejszemu sparring-partnerowi dzięki o wiele lepszej kontroli ki. Jednak za każdym razem coraz krócej. Kiedy zaczynali tę nową, bardziej aktywną fazę szkolenia ich starcia trwały po niecałe dziesięć minut. Teraz, mniej niż połowę tego. Musieli też robić dłuższe przerwy pomiędzy kolejnymi rundami. Neev-jin sam nie wiedział, cieszyć się z takiego rozwoju sytuacji, czy nie. Z jednej strony oznaczało to, że robi postępy. Z drugiej, trening z dnia na dzień stawał się mniej efektywny.
  Siwowłosy wydobył z torby z prowiantem tykwę i wziął z niej spory łyk. Rozwodniony sok z uadu skracał czas odpoczynku, choć nie pozwalał odzyskać formy natychmiast, jak same owoce. Dao twierdził, że w tym stężeniu nie uzależnia, ale Edge nie do końca mu wierzył.
  - Nadal zbyt wolno przekazujesz ki z defensywy do ofensywy. Musisz to robić bardziej dynamicznie, jeżeli chcesz się mierzyć z Razorem.
  Olbrzym zmierzył go wzrokiem.
  - Jak oceniasz moje szanse? Tak szczerze.
  - Zrobiłeś naprawdę spore postępy... - zaczął starszy wojownik.
  - Miało być szczerze.
  Dao z wściekłością rzucił tykwą o najbliższe drzewo.
  - Wciąż dzieli was przepaść. Gdyby przybył tu teraz, zamiótłby nami podłogę tak samo jak wcześniej. Dlatego wydaje mi się, że nie mamy innego wyboru...
  - Innego niż co?
  - Usiądź, bo żeby to wytłumaczyć, muszę uzupełnić historię mojego życia, którą ci kiedyś opowiadałem... Cóż, pominąłem kilka detali, w tym jeden istotny. Na początku swojej, nazwijmy to, kariery jako wojownika, kiedy nie potrafiłem jeszcze nawet latać, dużo wędrowałem po mojej rodzimej planecie, Burunto. Zebrałem wówczas grupę przyjaciół, którzy podobnie jak ja wykazywali potencjał korzystania z ki. Niejednego razem dokonaliśmy — uśmiechnął się do własnych wspomnień. - Ale moi towarzysze zawsze grali drugie skrzypce. Byłem najsilniejszy i mój siódmy zmysł mówił mi, że nigdy mi nie dorównają... To się zmieniło, gdy spotkałem Meissa. Usłyszał o mnie i uważając się za lepszego, rzucił mi wyzwanie. Nie tylko okazało się, że miał rację, bo skopał mi dupę równo, ale czułem też, że jego maksymalne możliwości przewyższają moje.
  - Dostrzegam pewne podobieństwa do tego, co mnie spotkało — mruknął Edge.
  - Nie zrozum mnie źle. Meiss nie był złym gościem. Był arogancki, jeszcze bardziej niż ja wówczas... czyli bardzo. Był też impulsywny i niecierpliwy. Ale miał złote serce. Lubił udawać, że nic go nie obchodzi, ale zawsze przybywał nam na pomoc, gdy go potrzebowaliśmy. Parę razy wyciągnął mój cenny tyłek z nieprzyjemnych sytuacji, w które jakoś tak ciągle się ładowałem. Po lekcji pokory, którą odebrałem od niego przy naszym pierwszym spotkaniu, zaprzyjaźniliśmy się. Do czasu.
  - Co się stało?
  - Kontynuowałem mój trening. Rozwijałem się zarówno pod względem mocy, jak i techniki. Przy następnym spotkaniu z Meissem, na Turnieju Mistrzów Siedmiu Królestw... takie jakby mistrzostwa świata w walce, ja wygrałem. A on źle to zniósł. Próbował później podążyć moją ścieżką, ale... Powiedzmy, że zabrakło mu mentalnej dyscypliny. Wtedy nasza przyjaźń się zakończyła, a Meiss postawił sobie za nowy cel życiowy pozbawić mnie głowy i użyć jej w charakterze nocnika. Choć on ujął to wtedy bardziej dosadnie... Wkrótce potem Burunto stała się celem inwazji Limańczyków i byliśmy zmuszeni połączyć siły.
  - To są ci "kosmici", o których wspominałeś?
  - Byli... - poprawił sucho siwowłosy. - Najlepiej technologicznie rozwinięta w tym sektorze rasa, która jednocześnie potrafiła w znacznym stopniu korzystać z ki. Uznali się za boskich wybrańców i postanowili zaprowadzić Pax Limana w całej galaktyce. Podbili sporo planet, zanim w ogóle trafili do nas.
  - Rozumiem, że odparliście inwazję?
  - Tak. Nie bez strat po naszej stronie... - Przerwał opowieść na chwilę. - To był też taki moment przełomowy dla planety. Istnienie ki trafiło do powszechnej świadomości. Podobnie jak to, że znaczna część populacji kryje spory potencjał... Ale to inny temat. Razem z Meissem wiedzieliśmy, że jedna zwycięska bitwa, czy dwie, to nie koniec i że Limańczycy wrócą. Postanowiliśmy ich od tego odwieść. Uruchomiliśmy jeden z ich statków i ruszyliśmy w kosmos. Nasz osobisty konflikt był, przynajmniej chwilowo, zawieszony. Choć miałem nadzieję, że obliczu zewnętrznych zagrożeń, może zakończony na zawsze. Nie do końca wiedzieliśmy, co robimy, szczerze mówiąc, więc trochę błąkaliśmy się po galaktyce bez szczególnych osiągnięć... I niemal się przy tym nawzajem pozabijaliśmy. Wreszcie okazało się, że Limańczycy zaatakowali Linva-sei, więc przybyliśmy tutaj. Limański radża, Nilos, bardzo zaawansowany wiekiem, był szczególnie zainteresowany tutejszą magią, która, jak wierzył, mogła przywrócić mu młodość.
  - To możliwe?
  - Nigdy się nie dowiedziałem. Zapewne tak, chociaż do tego na szczęście nie doszło. Nilosowi tak bardzo na tym zależało, że osobiście przewodził wysłanym tu oddziałom. Nawet w podeszłym wieku, przeczołgał nas jak nikt nigdy wcześniej... To nie było czyste zwycięstwo. Meiss stracił oko, a ja, cóż, zginąłem.
  - To wtedy Linvanie przywrócili cię do życia?
  - Hehe, nie. - Dao uśmiechnął się krzywo. - Ówczesny przywódca, Hebrit, to był ostry ortodoks, a sama planeta nie była tak otwarta dla obcych, jak teraz. Pochowali mnie tylko z honorami. Jakiś czas później przybyli do nich kolejni najeźdźcy. Jeden z licznych z następców Nilosa, Girret postanowił dokonać tego, co jego poprzednikowi się nie udało i podbić świat teoretycznie bezbronnych jaszczurek. Po tragicznym odejściu Hebrita nowo mianowany Pierwszy Opiekun Trist kazał otworzyć moją kryptę i przeprowadził pierwszy od dziesięcioleci Rytuał Przywrócenia.
  - Nie zdążyłeś się rozłożyć?
  - Eee, nie. Widzisz, byłem dosyć aktywnie martwy, o ile można to tak określić. Spędziłem sporo czasu w Zaświatach, wśród różnorakich pomniejszych bogów... To długa historia. Będę musiał ci kiedyś opowiedzieć.
  - A co z Meissem?
  - Dawno już ruszył dalej w kosmos. Nie był na szczęście niezbędny. Ten cały Girret nie grał w tej samej lidze co Nilos, choć też nie uporałem się z nim od razu. Wtedy po raz pierwszy zapoznałem się z Mroźnią i ustanowiłem swój rekord prędkości. Jakiś czas później, postanowiłem zamknąć zagrożenie ze strony Limańczyków. Nie do końca poszło to zgodnie z planem. Okazało się, że Meiss samodzielnie rozmontował resztki ich imperium. Opowiedziano mi to w miarę szczegółowo, gdy znalazłem jego grób...
  - Zginął?
  - Okazało się, że zasmakował w bohaterskim stylu życia i ostatecznie poświęcił się, ratując jeden układ gwiezdny przed czymś, co nazwano Pożeraczem Słońc. Stał się tam legendą. Miał nawet pomnik. Zdecydowałem się wrócić do domu, ale po drodze znowu wplątałem się kilka niezłych kabał. Straciłem swój nowy statek i na Burunto trafiłem z powrotem, dopiero kiedy guru Sech'taum, ten to dopiero był dziwak, przekazał mi tajniki Shunkanido. Kilka lat później... wrócił Meiss.
  - Czyli jednak przeżył...? - zdziwił się Edge. - Czy twoi boscy przyjaciele nie mogli cię o tym uprzedzić?
  - W tym sęk... Pewnie mogli. On zresztą zadał mi podobne pytanie. Nie potrafiłem wtedy odpowiedzieć i tak samo nie umiem teraz. Pewnie wygodniej było mi uznać, że Meiss odszedł w glorii chwały. Tymczasem ten układ gwiezdny, który wtedy uratował, miał dwie zamieszkane planety. Na jednej czczono go jako bohatera i zbawcę... Problem w tym, że jego półmartwe ciało odnaleźli przedstawiciele tej drugiej. Zatuszowali to i zamknęli go w jakimś głęboko ukrytym bunkrze. Z tego, co udało mi się później ustalić, badali, między innymi, limity wytrzymałości organizmu zdolnego do korzystania z ki na tak wysokim poziomie. Nie znam okoliczności tego, jak udało mu się wydostać, ale gdy dotarł na Burunto, nie był już... taki jak wcześniej.
  Siwowłosy westchnął głęboko.
  - Wyglądało to tak, jakby to, co mu się przydarzyło, zabiło w nim wszystko, co dobre... Planeta, gdzie go więziono, nie przetrwała, podobnie ta druga... Zniszczyłby też Burunto i Linva-sei, gdybym go nie powstrzymał. Ważniejsze jednak jest to, że gdy wtedy walczyliśmy, potrafił dokonać fizycznej przemiany, w półzwierzęcą bestię. Nie wiem, czy to wynik tych eksperymentów, czy czegoś innego, ale po tej przemianie jego moc osiągnęła pełnię jego potencjału. Ot tak. - Pstryknął palcami.
  - Wspomniałeś wcześniej, że jego potencjał przekraczał twój.
  - Nigdy nie potrafiłem w pełni ocenić swoich własnych możliwości, ale tak zakładałem, widząc, jak bardzo przerastał pozostałych. I w tamtym momencie boleśnie przekonałem się, że miałem rację. Kilka moich ulubionych blizn pochodzi z tego incydentu.
  - Jak go pokonałeś?
  - Musiałem użyć podstępu. Zwabiłem go tutaj, pod ziemię, do jednego z kanałów transportujących esencję. W formie stężonej ona się krystalizuje w kontakcie z powietrzem. Dotknięta, paraliżuje też mięśnie. O tym Meiss nie wiedział... Musiałem rozpruć jedną z żył planety. Trist do tej pory ma mi to za złe. Ale zadziałało. Esencja go zalała i zastygła. Zmienił się w kryształowy posąg, który ukryliśmy później w głębokiej jaskini.
  - Zaraz... - Edge skojarzył wcześniejsze słowa o braku wyboru. - Chcesz go uwolnić? I co?
  - Powiedziałeś mi kiedyś, że jesteś gotowy zawrzeć układ z najgłębszym piekłem, jeśli to może uratować Dabre. - Dao mówił coraz bardziej gorączkowo, jakby chciał z siebie wyrzucić coś, co dusił od dawna. - To jest właśnie taki układ. Gdybyśmy poznali tajemnicę jego formy bestii, to byłaby przewaga, której potrzebujesz przeciwko Razorowi. Gdy esencja go unieruchamiała, w ostatnich słowach proponował mi tę moc w zamian za ratunek. Wydaje mi się, że nie kłamał.
  - Nawet jeśli, myślisz, że zgodzi się nam pomóc?
  - Pewnie trzeba go będzie jakoś zmusić. Bo nie sądzę, by czuł wielką wdzięczność za przywrócenie go do życia. W razie czego dasz mu radę, nawet jeżeli przemieni się w bestię. Hm, będzie też trzeba przekonać Trista do przeprowadzenia rytuału...
 
  - Absolutnie i kategorycznie odmawiam.
  Słowa Pierwszego Opiekuna były spokojne i wyważone, ale gdy skończył mówić, jego język kilkukrotnie bezwiednie wysunął się z pyska. Edge'owi zdarzyło się zaobserwować wcześniej ten tik nerwowy u mniej opanowanych przedstawicieli jaszczurczej rasy. Pierwszy raz jednak widział go w wykonaniu przywódcy.
  - Wiem, że to nadużycie — przyznał siwowłosy wojownik. - Pomagasz nam na wiele sposobów. Gościsz nas i żywisz. Nie godzi się prosić o więcej. Dlatego musisz sobie zdawać sprawę, że gdyby istniało jakiekolwiek inne wyjście...
  - Powiedziałem: nie.
  - Trist — odezwał się Neev-jin. - Zastanów się dobrze. Dao opowiadał mi o tym, jak przywróciłeś go do życia, gdy Girret chciał zniewolić waszą planetę.
  - Nie widzę związku.
  - Meiss jest jak aktywna bomba zegarowa... Yyy... Rozumiem, że wiesz co to bomba zegarowa?
  - Tak. - Pierwszy Opiekun spojrzał prosto na niego. - Wiem — wycedził.
  - Teraz jesteście bezpieczni. Ale kiedyś ktoś, być może długo po twojej śmierci, może zdecydować się go ożywić. Z różnych powodów. Sam się domyślasz, jak się to wówczas skończy. Dajemy ci możliwość pozbycia się tego zagrożenia.
  - Cóż za szczodra propozycja. Mogę zamienić to potencjalne, wyimaginowane zagrożenie z przyszłości na faktyczne i realne teraz. Gdzie mam się podpisać? Jak do tej pory zachowanie obecności Meissa na Linva-sei w ścisłej tajemnicy zdawało się dobrze spełniać swoje zadanie. Słyszę jednak, że ujawnienie jej nie wiadomo ilu osobom, które musiałyby asystować przy rytuale, jakoś poprawi nasze bezpieczeństwo.
  - To realne zagrożenie, którego będzie można się pozbyć w kontrolowanych warunkach i przy użyciu odpowiedniego narzędzia. - Dao wskazał Edge'a, jakby prezentował wyjątkowy okaz muła na targu. - Nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś nadarzy się taka okazja.
  Źrenice kapłana zwęziły się, ale nie odgryzł się następnym kąśliwym komentarzem. Edge poczuł, że udało się nadkruszyć pancerz oporu.
  - Dao — zwrócił się do przyjaciela. - Możesz na chwilę zostawić nas samych?
  - Jeśli uważasz, że to pomoże... - Siwowłosy wyszedł. Odczekali, aż odgłos jego kroków oddali się wystarczająco.
  - Co to ma zmienić? - warknął Trist. - Zamierzasz mi grozić na osobności, żebym zmienił zdanie?
  - Wręcz przeciwnie. Jeśli zgodzisz się nam pomóc z Meissem, obiecuję spełnić twoją prośbę. Od razu. Odejdę stąd i nigdy nie wrócę. Chyba że ty albo jakiś twój następca tego zażądacie.
  - Mało to przekonujące. Póki Razor żyje i tak jesteśmy zagrożeni. Wolę nasz oryginalny układ, w którym znikasz stąd po tym, jak zostanie wyeliminowany.
  - Wskrzeszenie Meissa jest kluczem do jego wyeliminowania — odbił piłeczkę Neev-jin. - Upieczesz dwie pieczenie przy jednym ogniu.
  - Widzę, że jesteś zdeterminowany.
  - Jestem. Podaj swoje warunki. Na pewno jest coś, co cię przekona.
  Trist złożył dłonie w koszyczek i zazgrzytał szponami jednej dłoni o te drugiej.
  - Tak — stwierdził. - Jest coś. Gdy będziesz stąd odchodził... nie zabierzesz Dao ze sobą.
  - Co?
  - Odejdziesz w tajemnicy i na tyle daleko, by nie mógł cię wyśledzić. Nie widzę innego sposobu, by odzyskał wewnętrzny spokój. Z czasem. Na początku będzie oczywiście zdruzgotany. Ale w końcu zrozumie.
  Olbrzym milczał.
  - Musisz mu pozwolić wreszcie odpocząć. To nigdy nie nastąpi, jeżeli będzie ci dalej towarzyszył. Sądzę, że w głębi duszy sam zdajesz sobie z tego sprawę.
  - Zgoda...
 
  Zamknięty w przejrzystym błękitnym krysztale, Meiss zastygł w żałosnej pozycji, na kolanach, podpierając się jedną dłonią, a drugą unosząc w górę w błagalnym geście. Przypominał insekta uwięzionego w bursztynie. Wrażenie potęgowała szczupła, chuda wręcz, żylasta sylwetka prawie nagiego mężczyzny — okrywały go zaledwie strzępy koszuli i górna część spodni. Mięśnie wyraźnie odznaczały się pod jakby nieco zbyt ciasną skórą. Jedyne oko Buruntyjczyka wyrażało zaskoczone przerażenie. W miejscu drugiego miał metalową zaślepkę.
  Dao wyraźnie unikał patrzenia w jego stronę.
  - Cathan narzekał na zawracanie głowy — opowiadał. - Ostatecznie jednak załatwił ten statek kosmiczny. Możliwe, że nieco zarysowałem lakier przy lądowaniu. Trochę czasu minęło. Wyszedłem z wprawy.
  - Ważne, żeby wyglądał na sprawny — stwierdził Edge. - Nie musi ponownie wystartować.
  - Nie wiem jakim cudem przekonałeś Trista, ale nie zamierzam zaglądać darowanemu koniowi w zadek. Niestety, wbrew pozorom, to była ta łatwa część.
  Czwórka Linvan z Gildii Kamieniarzy pracowicie obłupywała zwłoki z kolejnych fragmentów kryształu. Edge oceniał, że byli mniej więcej w połowie roboty. Według słów Dao, skrystalizowana esencja była nieaktywna, a więc niegroźna. Jaszczuroludzie mimo to zachowywali pewne środki ostrożności, oczy chroniąc goglami, a krótkie pyski płóciennymi maseczkami. Resztę ciała zakrywały dwuczęściowe stroje, składające się z grubych spodni i długich tunik, których rękawy wieńczyły rękawice z metalowymi opuszkami.
  - Jak to wygląda po drugiej stronie? - siwowłosy zapytał piątego towarzyszącego im tubylca.
  - Rytuał jest prawie gotowy — odparła Mawthar, stojąca na uboczu dziewczyna o niemal czarnych łuskach. Ona oraz przydzielony im uzdrowiciel, którego imienia Neev-jin nie zapamiętał, również mieli na sobie stroje ochronne, choć nie tak ciężkiego kroju jak te kamieniarzy. Edge, noszący swoje zwyczajowe luźne spodnie i kamizelkę, która nie zakrywała mu nawet połowy torsu, czuł się niewłaściwie ubrany.
  Dopiero przy tej okazji dowiedział się, że wśród Linvan istnieją telepaci. Występowali bardzo rzadko oraz potrafili się porozumiewać jedynie z innymi podobnie uzdolnionymi osobnikami i to przy pewnych dodatkowych ograniczeniach. Była to jednak komunikacja natychmiastowa, niezależnie od odległości. Mawthar, za pośrednictwem swojego partnera w Ogrodzie Życia, na bieżąco informowała Trista o ich postępach i przekazywała informacje zwrotne ekipie Edge'a i Dao.
  - Jaka jest skuteczność Rytuału Przywrócenia? - zapytał Neev-jin, głównie by przerwać nerwowe milczenie.
  - Z moich osobistych doświadczeń, sto procent. Ale historycznie chyba bliżej pół na pół.
  Jeden z kamieniarzy przywołał gestem ich oraz dyżurnego uzdrowiciela.
  - Przebiliśmy się w jednym miejscu do ciała.
  Akolita przyjrzał się odkrytemu kawałkowi skóry na udzie groteskowej rzeźby, po czym zdjął rękawicę i dotknął go dłonią o spiłowanych szponach.
  - Jest zadziwiająco dobrze zachowane.
  - Uznajmy to za dobre wieści — stwierdził ostrożnie siwowłosy.
  Olbrzym uniósł jeden z większych już usuniętych kawałków zastygłej esencji. Spodziewał się, że będzie chłodna w dotyku, ale miała mniej więcej temperaturę jego ciała. Dao odciągnął Edge'a poza zasięg uszu pozostałych.
  - Jak już ożyje, może nie być czasu, więc posłuchaj teraz. Gdybyś musiał z nim walczyć, bądź czujny. Jest podstępny. Zawsze był szybki, a jego ciosy mają większy zasięg, niż to wynika z długości kończyn. Zna taką technikę "rzucania" ki przy uderzeniu. Obrywa się skompresowanym powietrzem. W formie bestii...
  Neev-jin nie do końca skupiał się na opisie profilu bojowego Meissa. Coś nie dawało mu spokoju. Jednocześnie obserwował szybkie postępy rzeźbiarzy w uwalnianiu zwłok szczupłego wojownika z ostatnich warstw kryształu. Uniesiona wcześniej ręka została już uwolniona i wisiała teraz bezwładnie.
  Odkąd olbrzym przybył do tego wszechświata, jego organizm stopniowo coraz bardziej adaptował się do tutejszych realiów. Początkowo, siłą przyzwyczajenia, korzystał z pełnego zakresu chi. Z czasem jednak zauważył, że energia, która opuszcza jego ciało, niemal dokładnie pokrywa się z wszechobecną tu ki. Tak było zwyczajnie łatwiej. Emanacja innych typów aury kosztowała więcej wysiłku. Ten wszechświat nie lubił obcej mocy, odrzucał ją i odpychał. Edge podświadomie korzystał ze ścieżki najmniejszego oporu, niczym ptak, który szybując, unosi się na prądach powietrznych. Pozostałością tej konwersji była część aury nieprzekształcona w ki, która zalegała w ostatnim bastionie własnego wszechświata — na powierzchni skóry olbrzyma. Tworzyło to naturalną osłonę, chroniąc przed atakami energetycznymi.
 
  To samo dotyczyło jego szóstego zmysłu. Nie spodziewał się odbierać chi, więc przestał się na niej skupiać. Oczywiście, nadal rozpoznawał ją od razu gdy pojawiała się blisko i w dużej koncentracji. Podobnie, gdy skupiał uwagę, jak choćby przy treningach z Dabre. Niewielkie jądro chi zawsze było w dziewczynce obecne, choć zazwyczaj w uśpionej, czy też zapieczętowanej formie. Na zasadzie szklanej gablotki z napisem "rozbić w razie zagrożenia".
  Mniejsze i bardziej oddalone przebłyski spoza zakresu ki, zapewne mogły mu umykać. Jak choćby esencja, którą odbierał tylko jako szum tła, dopóki nie sięgnął w głąb tworzydrzewu, który przepełniała.
  Poczuł mrowienie w palcach. Uniósł trzymany w dłoni fragment kryształu i przyjrzał mu się dokładnie szóstym zmysłem.
  - Dao... Mówiłeś, że skrystalizowana esencja jest nieaktywna?
  - Tak. To tylko ładne szkiełko. Nawet tutejsi wirtuozi nie znaleźli dla niej zastosowania, może poza wytwarzaniem ozdób.
  Olbrzym zamknął oczy i zanurzył się w sygnałach, które przekazywała mu zdolność wyczuwania chi. Rozszerzył wachlarz mentalnych wibrysów na maksymalną szerokość, próbując wyłapać nawet najsubtelniejsze i najmniejsze emanacje wszelkiego typu.
  Tak, była tam. W każdym fragmencie kryształu. Uśpiona i obojętna. Jak sproszkowana siarka, czekająca na płomień. Z jednym wyjątkiem... Zastygła esencja, którą trzymał w dłoniach, pulsowała i iskrzyła, reagując z ki jego ciała. Czy to możliwe, że nikt nigdy wcześniej tego nie zauważył...?
  Ktoś coś powiedział.
  - Co?
  - To dziwne! - powtórzył głośniej akolita-uzdrowiciel. - Wyczuwam w nim ślady energii życiowej.
  - Jak to? - zdziwił się Dao. - Co to znaczy?
  - On... chyba żyje.
  - To niemoż... - zaczął siwowłosy.
  - Odsuń się! - Edge krzyknął w tym samym momencie.
  Było już jednak za późno. Meiss nagle gwałtownie szarpnął się i zawinął wokół własnej osi, rozrzucając wokół deszcz kryształków. Jednocześnie chwycił jaszczurzego medyka za gardło i uniósł go przed sobą, jakby przymierzał krawat.
  - Ani kroku — wychrypiał. - Kolega łuskowaty ma słaby kręgosłup.
  Neev-jin nie uważał nigdy własnego głosu za przyjemny w brzmieniu, ale tu w porównaniu mógłby uchodzić za śpiewaka operowego.
  Kamieniarze rozpierzchli się na wszystkie strony jaskini jak wystraszone ptactwo. Mawthar schowała się za plecami dwóch wojowników.
  - Dao... Co ja widzę? Postarzałeś się. Ile czasu byłem martwy?
  Siwowłosy milczał.
  - Wygląda na to, że wcale — Edge zdecydował się odpowiedzieć za niego. - Esencja utrzymała cię przy życiu.
  Meiss nie spuszczał wzroku z Dao.
  - Nie do ciebie mówię, niebieski czubaty - odwarknął, komentując charakterystyczną fryzurę olbrzyma. - Co tam słychać na mojej ukochanej Burunto? Nadal pukasz moją żonę? Czy może znalazłeś już sobie młodszą?
  Neev-jin nigdy jeszcze nie widział przyjaciela tak bladego.
  - Nie ma już Burunto — kontynuował.
  - Pierdolenie.
  - Sam się przekonaj. Chyba potrafisz?
  Meiss zmrużył oko podejrzliwie, ale zaraz potem jego brew uniosła się w niewypowiedzianym pytaniu.
  - Kurwa — skomentował, wyszczerzając paskudnie zęby. - Sławetny Dao Obrońca ostatecznie spierdolił sprawę. Nie ochronił swojego świata. To byłoby nawet zabawne, gdyby nie było takie cholernie żałosne. Szkoda, że tego nie widziałem.
  - Potrzebujemy twojej pomocy — odezwał się wreszcie siwowłosy. Głos mu prawie nie drżał.
  - Nie rozśmieszaj mnie. Pomóc mogę ci jedynie w utkaniu dywanu z twoich własnych flaków.
  - Dość tych bzdur — uznał olbrzym. Aktywował aurę. Jedynie na sekundę, ale wystarczająco intensywnie, by pokazać jakimi możliwościami dysponuje. To wreszcie skłoniło Meissa, by skupił na nim uwagę. - Nie łudź się. Nie masz tu żadnej przewagi. Zabijesz tego akolitę, to zginiesz. Nie pokonasz nas, ani nie zdołasz uciec. Twoja jedyna opcja to przyjąć nasze warunki. Wtedy masz szansę.
  - Aleś ty pewny siebie, czubaty. Kusi mnie, żeby skręcić ten tu chudy karczek tylko po to, by ci pokazać miejsce w szeregu. - Potrząsnął trzymanym Linvaninem. - Ale w porządku. Nawet mnie zaciekawiłeś. Mów.
  - Puść uzdrowiciela. Walcz ze mną, sam na sam. Po walce odejdziesz wolno.
  - Brzmi cudnie. Gdzie jest haczyk?
  - Jak przegrasz, przekażesz nam tajniki swojej formy bestii.
  - A po cóż wam to... Aaa... Czyżby niszczyciel Burunto wciąż kroczył wśród żywych? I teraz pewnie sracie po nogach, że przyleci tutaj? Nie powiem, nawet podoba mi się taki scenariusz.
  - Nie pożyjesz dość długo, by go zobaczyć. - Neev-jin skupił ki, gotowy do ataku.
  - To był głupi pomysł — stwierdził Dao. - Ryzyko jest zbyt duże. Zabijmy go.
  - A zakładnik?
  - Rytuał Przywrócenia jest niemal gotowy... Może się uda.
  Akolita, panicznie smagając powietrze językiem, sugerował, że ma nieco inne zdanie w kwestii podejmowania tego ryzyka.
  - Jaką mam gwarancję, że puścicie mnie wolno, gdy się zgodzę? - zapytał jednooki. Jego głos wciąż ociekał nieufnością, ale nie brzmiał już tak agresywnie co wcześniej.
  Olbrzym wyjaśnił:
  - Teleportuję nas na planetę, gdzie czeka dla ciebie gotowy środek transportu. Jest twój. Dao nie będzie interweniował. Nawet nie wie, gdzie walka się odbędzie.
  - Masz mnie za debila?
  - Nie wierz, jeśli nie chcesz. Myślisz, że ktokolwiek tykałby twoją kryształową trumnę, gdybyśmy mieli inne opcje? Nie widzę też, żebyś miał coś do stracenia.
  Meiss wyszczerzył zęby, nie wiadomo, czy w złości, czy uśmiechu i nagle... urósł. Edge zarejestrował jedynie krótki impuls ki i na miejscu jednookiego wojownika stał, także jednooki, potwór.
  Wzrostem niemal dorównywał teraz Neev-jinowi, a muskulaturą wręcz go przewyższał. Ciało porosła ciemna sierść, a twarz przekształciła się w pełen ostrych zębów psi, tudzież wilczy pysk, uwieńczony trójkątnymi uszami. Kończyny zachowały ludzki kształt, choć zamiast paznokci, palce kończyły się teraz wydłużonymi, ostrymi szponami o długości mniej więcej cala. Strzępy ubrania napięły się do granic możliwości, próbując pomieścić nową sylwetkę.
  - Zrobimy to po mojemu — warknęła bestia, jeszcze bardziej chrypliwym głosem niż wcześniej. - Ja wybiorę arenę walki. Przeniesiesz nas, włącznie z panem kruchym — lekko potrząsnął schwytanym uzdrowicielem — na tutejszy księżyc, czubaty. Tam są ciężkie warunki. Będziemy mieli kilka minut, zanim Linvanin umrze. W tym czasie przekażę ci dalsze instrukcje. Kiedy stamtąd znikniemy, Dao go zabierze. Nie wcześniej.
  - Niech będzie — zgodził się olbrzym. Siwowłosy potwierdził tylko skinieniem głowy.
  - Podejdź, czubaty... - warknął zwierzoczłek — powoli. Tyłem. Złapię cię za bark.
  Pazurzasta łapa była gorąca w dotyku. Jednooki nie omieszkał też skorzystać z okazji i chwycił go tak, by przebić skórę.
  Edge na szczęście trenował Shunkanido między innymi na naturalnym satelicie Linva-sei. Potrafił określić jego położenie na podstawie śladowej emanacji istniejących tam prymitywnych organizmów.
  Gdy tylko znaleźli się na miejscu, Meiss odskoczył. Przez niską grawitację chyba nawet dalej niż planował. Odrzucił trzymanego akolitę jak zużytą szmatę i stanął w gotowości do walki. Dłoń na szyi uzdrowiciela już wcześniej utrudniała oddychanie, teraz tym bardziej zaczął rzęzić. Panicznie próbował nabrać powietrza, czy tego, co tu uchodziło za powietrze. Przy tak niskim ciśnieniu atmosferycznym wymagało to ogromnego wysiłku.
  - Ciekawe czy najpierw się udusi, czy zamarznie — skomentował Meiss. - I co, podoba ci się moja forma berserkera, czubaty? Niezła, co. Nie dziwię ci się, że też takiej chcesz.
  - Mów, gdzie chcesz walczyć.
  - Jeszcze moment... O, stracił przytomność. Teraz mam pewność, że nie będzie szpiegował. Spójrz na tę jasną gwiazdę, za twoim lewym ramieniem.
  Edge wykonał polecenie bezwiednie. Myśl, że to może być podstęp, pojawiła się niemal od razu. Za późno. Meiss dopadł go. Chwycił prawym przedramieniem wokół szyi i ścisnął. Szpony lewej wbił w bok poniżej żeber.
  - Nie wyrywaj się, czubaty, jak nie chcesz zbierać jelit z ziemi — warknął mu prosto do ucha. - Zamierzam dotrzymać naszej umowy. Upewniam się tylko, że nie będziesz nic kombinował. Sięgnij szóstym zmysłem w kierunku tej gwiazdy. Znajdziesz tam świat, gęsto zaludniony przez nieobdarzonych ki mieszkańców. Masz go?
  - Tak.
  - To Nestic. Tam nas przenieś. W jakieś miejsce, skąd będzie widać duże skupisko cywilizacji.
  - Muszę umieścić palce jednej dłoni na czole.
  - Powoli...
 
  Wylądowali na plaży półkolistej zatoki, w środku nocy, choć dwa księżyce obecne na niebie dawały sporo światła. Miejsce nie okazało się kompletnie odludne, Neev-jin nie miał jeszcze dużej wprawy w Shunkanido. Rozbrzmiały paniczne okrzyki. Nieliczni tubylcy, średniej wielkości humanoidy o chyba błękitnej skórze i z parą czułków na głowie, rozbiegli się na wszystkie strony. Po drugiej stronie zalewu widniały rozświetlone budynki sporego miasta.
  - Grzeczny chłopiec — stwierdził Meiss.
  Wbił pazury mocniej i szarpnął, napotykając wyraźny opór. Nie zdołał całkowicie przebić warstwy twardych mięśni, ale i tak zostawił w ciele Edge'a głębokie bruzdy. Puścił szyję olbrzyma i kopnął go w plecy. Neev-jin zrobił kilka niepewnych kroków do przodu. Zdołał jednak utrzymać równowagę. Odwrócił się i chwycił za zraniony bok. Krew pociekła spomiędzy palców.
  - Bez problemu się tu ukryję — wyjaśnił chrypliwie jednooki — i znajdę środek transportu, który zabierze mnie, gdziekolwiek zechcę. Muszę ci podziękować za tę nową życiową szansę...
  - Za dużo gadasz!
  Edge przyspieszył skokowo. Tak jak Dao go uczył, wspomógł się delikatnymi polami siłowymi, by przezwyciężyć opór powietrza. Dla kogoś mniejszego nie miałoby to pewnie takiego znaczenia. Jednak przy jego rozmiarach i masie pozwalało na zauważalny wzrost prędkości. Doskoczył do zaskoczonego tempem ataku Buruntyjczyka i trafił go prawym prostym w gardło. Nienaturalnie rozrośnięte wilcze mięśnie zapobiegły zmiażdżeniu krtani. Meiss stęknął i poleciał bezwładnie, wbijając się w nadbrzeżną mierzeję. Przysypał go piasek. Neev-jin skupił chi w dwóch palcach lewej dłoni i posłał w kopiec serię krótkich strzałów tam, gdzie wyczuwał aurę przeciwnika. Co najmniej jeden dosięgnął celu.
  Spokojnie — pomyślał. Zginie, jeśli chi trafi go w punkt witalny. Musi być w stanie przekazać mi formę bestii.
  Skarpa eksplodowała nagle chmurą piachu. Berserker wyskoczył, atakując potężnym zamachem pazurzastej łapy. Edge odskoczył poza zasięg ciosu, ale i tak poczuł ostry ból klatki piersiowej. Przypomniał sobie słowa Dao o przedłużaniu ciosów i zanurkował pod kolejnym, poziomo wyprowadzonym uderzeniem skompresowanego powietrza. Ułożył wyprostowane dłonie w "X" i posłał szybki, krótki strumień pomarańczowej ki w krocze przeciwnika. Jednooki zawył z bólu i wściekłości. Ruszył do zwarcia. Edge również zaszarżował, w ostatniej chwili się dematerializując. Pojawił się od lewej, gdzie jego przeciwnik nie miał oka. Przeliczył się. Cios przeszył widmo Zanzoken. Meiss pokazał się za olbrzymem, tnąc od góry pazurami obu dłoni. Bez większego efektu — jedynie nadszarpnął kamizelkę Neev-jina. Edge okręcił się i kopnął potężnie, trafiając zdziwionego oponenta w brzuch. Buruntyjczyk wylądował na piasku i przekoziołkował dwa razy, zanim się zatrzymał. Wsparł się na prawej dłoni i kaszlnął głośno.
  Olbrzym nie atakował. Pozwolił Meissowi wstać, zauważając, że ten opiera ciężar ciała tylko na jednej nodze. Udo drugiej krwawiło, zapewne przestrzelone wcześniej promieniem chi. Prawdopodobnie kolejną rundę walki będzie wolał toczyć w powietrzu.
  - Nie musimy kontynuować — stwierdził niebieskoskóry. - Przekaż mi sekret mocy berserkera i będziesz mógł odejść.
  - Chyba wolę zobaczyć jak wykrwawiasz się na piasek.
  - Nie zobaczysz — odparł krótko Neev-jin.
  Od czasu walki z Razorem nie czuł się do końca sobą. Tak jakby część jego prawdziwego "ja" wpełzła gdzieś w głąb umysłu, nakryła się metaforyczną poduszką i próbowała ukryć przez złym wszechświatem. Stracił wolę i chęć działania, pozwalając Dao przejąć inicjatywę w próbach odzyskania Dabre. Jego mózg operował niemrawo, momentami tylko uzyskując pełną jasność myśli. Stał się pustą skorupą, z ładunkiem gniewu gotowym do eksplozji, ukrytym pod cienką powierzchnią samokontroli.
  Walka, prawdziwa walka, coś zmieniła. Adrenalina i endorfiny zaczęły wyciągać prawdziwego Edge'a z powrotem na świat. Poczuł, że jest na ścieżce, która wreszcie pozwoli mu odzyskać kontrolę. Wystarczyło jedynie pokonać Bestię.
  Bestia otworzyła paszczę i zionęła czerwonym strumieniem ki, celując w nogi. Edge uskoczył w górę, unikając eksplozji. Na moment stracił Meissa z oczu. Kolejny atak nadszedł ze spodziewanego kierunku — od góry. Neev-jin uchylił się ruchem w bok i grzmotnął krótkim hakiem w korpus zwierzoczłeka, po czym poprawił kopnięciem z półobrotu w plecy. Buruntyjczyk poleciał bezwładnie ku ziemi, ale wyhamował i rozmył się jak smuga, przyspieszając poza zasięg zwykłej percepcji. Olbrzym wyczekał odpowiedniego momentu i skręcając tułów, rąbnął w pysk materializującego się właśnie napastnika. Jeden z wilczych kłów wyleciał z paszczy, w towarzystwie kropel śliny i krwi. Niebieskoskóry złączył dłonie w młot i huknął z całej siły od góry w kark przeciwnika. Impet posłał zwierzoczłeka ku ziemi jak meteor. Edge'em również zakręciło w powietrzu — wykonał pełny obrót, zanim opanował lot.
  Futrzasty ciężko wylądował w przybrzeżnej wodzie, rozchlapując ją i mokry piasek. Miękkie podłoże złagodziło upadek. Pewnie dzięki temu podniósł się relatywnie szybko.
  Edge opadł na plażę przed nim.
  - Dao cię zdradzi, wiesz? - warknął Buruntyjczyk. W oczywisty sposób próbował zyskać na czasie. - Teraz udaje twojego przyjaciela. Ale jak tylko zrobisz coś, co nie wpasowuje się w jego zadufaną w sobie, świętoszkowatą moralność, zada ci cios w plecy. Nie można mu ufać.
  - Może nie znasz go tak dobrze, jak myślisz — odparł olbrzym.
  Meiss zarechotał chrypliwie.
  - Nie? Zawsze wie lepiej od ciebie. Nawet gdy nie krytykuje wprost, milcząco ocenia wszystko, co robisz i sprawia, że na każdym kroku kwestionujesz swoje decyzje. Brzmi znajomo?
  - Tak — przyznał Edge. - Ale wiesz co... To dobrze. Chyba ufam mu bardziej niż sobie.
  Jednooki warknął gardłowo. Uniósł się tuż nad powierzchnię wody i ruszył wzdłuż brzegu. Neev-jin podążył równoległą ścieżką po plaży. Gdy dotarli do niewielkiej przystani z zacumowanymi kutrami rybackimi, Buruntyjczyk zanurkował. Znikła też jego aura ki. Niebieskoskóry zatrzymał się, próbując zlokalizować przeciwnika.
  Jedna z łodzi nagle zatrzęsła się i uniosła, ukazując pokryty glonami i pąklami kadłub. Jednostka zawisła metr nad wodą, trzymana długimi, ale muskularnymi ramionami Meissa. Neev-jin nadal nie wyczuwał jego ki. Czy to możliwe, że podniósł statek jedynie za pomocą swoich mięśni? Nie... Bardziej prawdopodobne było, że potrafił użyć mocy do zwiększenia siły fizycznej bez jej emanacji na zewnątrz.
  Przemyślenia przerwał mu nadlatujący kuter. Edge skupił ki w złączonych dłoniach i rozbił stalowo-drewnianą konstrukcję na dwie niemal równe połowy. Na moment utonął w chmurze drzazg i przed kolejnym pociskiem, zębatym i futrzastym, już nie zdołał się obronić. Meiss musiał chyba skoczyć bez wspomagania się Bukujutsu, techniką latania, bo olbrzym wyczuł jego ki dopiero gdy ten brał już zamach do ciosu. Tym razem nie użył pazurów. Uderzył od lewej, z całej siły, pięścią w żuchwę. Może chciał się zrewanżować i również pobawić się w dentystę-amatora. Głowa Neev-jina odskoczyła na bok jak gruszka bokserska. Nim minęło zamroczenie, poczuł wilcze kły wgryzające mu się w kark.
  Krzyknął z bólu i oburzenia, próbując oderwać od siebie mokrego zwierzoczłeka. Masa rozrośniętych mięśni przygniotła go jednak, przewracając na plecy. Jednooki unieruchomił mu przedramiona i zaciskał szczęki coraz mocniej. Spomiędzy jego pyska ciekła na piasek coraz szersza czerwona struga. Edge wierzgnął nogami, próbując wyjść jakoś z klinczu. Bez skutku. Poczuł, że zaczyna słabnąć z upływu krwi.
  Sięgnął w głąb umysłu, przypominając sobie długie godziny medytacji na lodowym pustkowiu. Odciął zewnętrzne bodźce, jakby zamknął za sobą stalowe drzwi. Ból stał się niewartym uwagi wspomnieniem. Sięgnął szóstym zmysłem, tworząc mentalną mapę okolicy. Wziął głęboki oddech i skoncentrował uwagę na konkretnym punkcie.
  Nagła materializacja pod wodą tak zaskoczyła Meissa, że puścił ofiarę, próbując zorientować się w sytuacji. Neev-jin nie tracił czasu. Chwycił go za głowę i walnął czołem prosto w zębaty pysk. Następnie niebieskoskóry skupił chi w dłoni i przestrzelił ogłuszonej bestii podbrzusze. Otaczające ich czerwone smugi przybrały na intensywności.
  Edge sięgnął ku przeciwnikowi, ale ten szarpnął się w drugą stronę i odepchnął od olbrzyma nogami. Neev-jin zaczął opadać na dno. Pociemniało mu przed oczami. Ostatnią przytomną myślą zmusił się do koncentracji na czymś żywym na powierzchni.
 
  - Przecież to Edge! - krzyknęła podekscytowana Dabre. - Walczy z kimś!
  Miała na sobie błękitno-różową sukienkę kończącą się tuż nad kostkami oraz śliczne, połyskujące od brokatu buciki.
  - Tylko po to wyciągnęliście mnie z przyjęcia? - marudził Razor. On także był nietypowo ubrany: w fioletowy frak z zielonymi kołnierzem i mankietami oraz pasujące spodnie, żółtą koszulę i buty w biało-czarne kreski.
  - No przestań! - fuknęła dziewczynka. - To jest ciekawsze... A czemu mi powiedziałeś, że Edge nie żyje!? - Zdzieliła go małą piąstką w ramię.
  - Tak mówiłem? - zdziwił się blady wojownik. - No, może. Zresztą, zobaczymy czy to nie będzie opóźniona prawda. Właśnie oberwał łódką.
  - Musimy mu pomóc!
  - Nie — stwierdził stanowczo przywódca.
  Ten ton oznaczał koniec przekomarzania. Dabre nie próbowała już się odgryzać. Utkwiła wzrok w starciu na plaży i przygryzła wargę.
  - No już, nie bocz się. - Razor położył jej dłoń na głowie. - Zobaczymy, może wygra. Wtedy będzie mógł do nas dołączyć.
  - Naprawdę? - rozpromieniła się. - Dzięki, dzięki, dzięki!
  - Sash. - Blady wojownik spojrzał mu prosto w oczy. - Sprowadź tu Foila. Impreza dobiega końca.
 
  Ocknął się na plaży, siedząc na podkulonych nogach. Ciało mógł równie dobrze mieć z kamienia. Paraliż? Nie. Odczuwał każdy bolesny fragment swojego ciała. Tylko z jakiegoś powodu nie reagowało na polecenia mózgu. Nie wiedział nawet, jak zachowuje względnie pionową pozycję.
  Czy na pewno się obudził? Wciąż widział Dabre w kolorowej sukience.
  - Edge! - Rzuciła mu się na szyję, przytulając z całej siły. Niemal go to przewróciło. Poraniony bark zaprotestował nową falą bólu.
  Mam halucynacje — pomyślał. To się nie dzieje naprawdę.
  Do jego uszu dotarł głos powolnych oklasków.
  - Niezła walka! - wykrzyknął Razor radośnie. - Wszyscy jesteśmy pod wrażeniem.
  Przywódca Umierających Gwiazd stał po kostki w wodzie, mocząc eleganckie buty i nogawki spodni. Towarzyszyli mu nieodłączni Foil i Sashi-Zoe, jak podwójny cień rzucany na skraju światła dwóch latarni.
  - Co tak nic nie mówisz? - zatroskał się lider, podchodząc. Obrzucił spojrzeniem wciąż krwawiące rany olbrzyma. - Aha... Widzę, że jesteś zajęty. Cóż, zajmiemy ci tylko chwilę. Dabre, co chciałaś mu powiedzieć?
  - Szkoda, że nie wygrałeś — stwierdziła dziewczynka smutno, dłubiąc w piasku czubkiem pantofelka. - Mógłbyś wtedy do nas dołączyć! Ale Razor mówi, że następnym razem na pewno się uda. Więc... Nie umieraj, dobrze? - Ostatnie zdanie wypowiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
  Edge zagotował się w środku. Odepchnął ogarniającą go niemoc całą siłą woli, jaką w tym momencie dysponował. Uniósł powoli ręce, ciężkie jak z ołowiu. Ruch głowy też był wysiłkiem jak obrót żarna. Nogi drgnęły niepewnie, gdy spróbował się podnieść.
  - Nie, nie wstawaj. - Razor położył dłoń na poharatanym ramieniu Neev-jina i delikatnie, acz stanowczo zatrzymał go w aktualnej pozycji. - Tak jak powiedziała... Następnym razem. Wyczekuję tej chwili z niecierpliwością. Nie martw się jednak, w razie czego Dabre będzie cię dalej dzielnie zastępować. Jest w tym całkiem niezła. - Zrobił pauzę i spojrzał na boki, jakby czegoś szukał. - Aha... na twoim miejscu nie zalegałbym zbyt długo na tej planecie. Wkrótce rozpoczną się fajerwerki. Dabre, daj Edge'owi całusa na pożegnanie. Czas na nas.
  Przywódca Gwiazd uniósł dziewczynkę, by mogła dosięgnąć głowy olbrzyma. Drobne usta dotknęły niebieskiej skóry policzka.
  - Zermak — szepnęła niemal bezgłośnie. Nic mu to nie mówiło.
  Bezsilnie obserwował, jak po raz kolejny znikają, pozostawiając jedynie ślady stóp na oświetlonym księżycami piasku.
 
  Koniec części czwartej


-> Wstęp <- | Część trzecia <-

Autor: Vodnique




Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.