Część druga: Migoczący płomień

Część pierwsza: Saiyański książę | Rozdział XIII
014 | 015 | 016 | 017 | 018 | 019 | 020 | 021 | 022 | 023 | 024 | 025

Rozdział XIV - Wielka porażka Tenksa

  Ledwo Saiyan zdążył się rozpakować, już sierżant Lock dał nieformalny rozkaz do wymarszu.
  - Dobra, chłopy, zbieramy się. Normalny, idziesz ostatni, łap mopa.
  - Mopa? - zdziwił się Tenks, chwytając ścierkę na kiju, którą Dawg usłużnie mu wręczył.
  - Idziesz ostatni i ścierasz po Blobie - wyjaśnił.
  - Co ścieram?
  - No, śluz.
  Faktycznie, okazało się, że mackowaty kosmita pełznąc zostawiał śliskawy ślad, który Saiyan miał na bieżąco sprzątać. Wydało mu się to na tyle zabawne, że nawet nie protestował. Bardziej zresztą zajmowała go drażniąca szyję obroża - swędziało.
  Pluton podążył ku jednemu z budynków dowództwa.
  - Na-na ra-razie idź-dziemy do po-poczekalni - wyjaśnił Lorr. - To-to ta-taki pu-ub. Przy-przy okazji po-poznasz pa-pa-paru naszych ku-ku-kumpli.
  - Weź się skup na chodzeniu - upomniał go z sąsiedniej szyi dowódca - bo zaczęliśmy utykać.
  - Duże są te oddziały? - zapytał Tenks między dwoma machnięciami mopem.
  - W bazie jest dwustu czternastu żołnierzy, łącznie na planecie prawie sześciuset pięćdziesięciu - niespodziewanie to Zoll-mucha wyjaśnił. - Licząc też operujących w terenie, Gasnących Słońc jest nieco ponad tysiąc.
  - To więcej niż sądziłem.
  - Większość to płotki - warknął Dawg. - Wartych uwagi jest niecała setka. Większość stacjonuje u nas.
  Poczekalni powitała ich gwarem rozmów. Tenksa poraził natłok pomarańczowego koloru. Kiedy zajęli miejsca przy jednym z wolnych stolików, Lock zaprezentował rekrutowi niektóre plutony.
  - Ci z masywnymi czaszkami to Klingoni. Ta grupka o lekko fioletowej skórze to Nouva-jins. Ci obok, jeszcze bardziej fioletowi, nazywają się Dyordzi. Swoją droga, dziwni goście, a zaufaj mi, że jak ja mówię dziwni, mam to na myśli.
  - Jestem skłonny uwierzyć.
  - Aha, jeszcze tamci strasznie bladzi, to Kreexowie. Nie wkurzaj ich. W sumie - zreflektował się po momencie - najlepiej nikogo tu nie wkurzaj.
  - Nie ma tu kobiet - zauważył Saiyan.
  - To wojsko, nie burdel - mruknął małomówny Zoll. Jąkająca się głowa rzuciła mu nienawistne spojrzenie i już chciała coś powiedzieć, ale sierżant ubiegł syjamskiego brata bez trudu.
  - Szeregowy Zoll miał na myśli, że nie jest to armia koedukacyjna - wyjaśnił.
  - Nad cz-czym wie-wielu z nas u-ub-bo-bolewa.
  - A inni się cieszą. - Lider plutonu wymownie spojrzał na muchowatego kosmitę.
  Dyskusję przerwał głos z radiowęzła, wzywający oddział Locka do jakiejś "komory".
  - Cholera, nawet nie zdążyliśmy zamówić - warknął mops.
  - O tej porze i tak nie podają piwa. Idziemy, żołnierze.
  Po minucie wędrówki korytarzami i przejściu przez dwie pary hermetycznie zamykanych wrót, dotarli do czegoś w rodzaju przebieralni. Już kiedy zbliżali się do pomieszczenia, Dawg zaczął węszyć.
  - Czuję straszny smród - stwierdził.
  - Blob się podekscytował? - strzelił dowódca. Jego mackowaty podwładny zagulgotał w oburzeniu.
  - Nie, to coś znacznie gorszego. Synalki.
  Sierżant zaklął pod nosem. W tym momencie drzwi otworzyły się i ze środka wyszło pięciu rosłych mężczyzn z mundurach identycznych do tych Gasnących Słońc, ale znacznie lepszych, bo czarnego koloru (przewaga czarnego nad pomarańczowym nie ulegała, zdaniem Tenksa, żadnej wątpliwości). Na pierwszy rzut oka wszyscy wydawali się identyczni. Przewodził im wysoki i postawny brunet o nieco niezdrowej, zielonkawej cerze i ciemnych tęczówkach odcinających się od lekko błękitnych białek oczu. Na widok oddziału Tenksa uśmiechnął się szeroko.
  - Proszę, czyż to nie czterej pancerni i pies? - Dawg słysząc to warknął, co niestety tylko potwierdziło jego ewolucyjne związki z czworonogami. - A właściwie, teraz chyba już pięciu i pies... Słyszałem Lock, że przydzielili wam rekruta? A, oto i on. - Spojrzał na dzierżącego mopa Saiyana. - Hm, widzę, że to prawdziwy "wymiatacz".
  Jego bracia zachichotali, po czym zapanowała nerwowa cisza, więc Tenks wziął na siebie ciężar rozładowania sytuacji.
  - Panie sierżancie, co to za boysband?
  - Trochę szacunku, szeregowy - przesadnie oficjalnym głosem upomniał go dwugłowy. - Masz do czynienia z najbardziej elitarnym plutonem naszej jednostki. To synowie naczelnego dowódcy.
  - Tego generała Jakmutam?
  - Nie. Naczelnego dowódcy - podkreślił oficer.
  - Czyli... Cathana? - bezwiednie odgadł Tenks. Dopiero po chwili dotarło do niego to, co powiedział. Zresztą "dotarło" to za mało powiedziane. Ta świadomość uderzyła w jego psychikę niczym młot kowalski prowadzony ręką mitycznego Hefajstosa.
  Cathan miał synów! Nawet nie syna - synów! W liczbie mnogiej! Pięciu synów! Gorzej - co najmniej pięciu! Na bogów, jak to się mogło stać!? Kiedy!? Z kim!? Dlaczego!? To, to... potworne.
  Nie zdając sobie z tego sprawy Tenks stał tam ze szczotką w ręce, rozdziawioną gębą i pustym spojrzeniem - kompletnie zamroczony.
  - Chyba się zepsuł - ocenił Dawg. - I tak wytrzymał dłużej niż oczekiwałem.
  Nagle Saiyan ocknął się i otrząsnął, a raczej wzdrygnął.
  - Naprawdę jesteście synami Cathana? - zapytał z niedowierzaniem.
  Na twarzy tamtego pojawił się wyraz dziwnego triumfu i zaciętości zarazem.
  - Widzę, że nie potraficie się poprawnie zwracać do wyższego stopniem, szeregowy. Ale zaraz was nauczymy dyscypliny. Pięćdziesiąt pompek, natychmiast!
  - Jaja sobie ze mnie zrobisz?
  - Sto! Natychmiast!
  - Spokojnie panie... chorąży - Tenks odczytał insygnia na ramieniu rozmówcy. - Zrobię choćby i tysiąc, ale...
  - Wykonać rozkaz!! - pieklił się tamten.
  Koleś jest jeszcze bardziej popieprzony niż ojciec - stwierdził w myślach Saiyan, jednocześnie postanawiając, że żadnych pompek robił nie będzie. Nawet Cathan by go do tego nie zmusił, a tym bardziej jakiś jego niedowartościowany synalek.
  Znowu zaczęła go swędzieć szyja.
  - Lepiej zrób co mówi - poradził Lock. Lorr na sąsiedniej szyi z poważnym wyrazem twarzy pokiwał głową. Blob także dyskretnie dawał macką porozumiewawcze znaki. Dawg przyjął wygląd zbitego psa, co przyszło mu bez trudu. Zoll wymownie milczał. Wszyscy wyraźnie sugerowali, by posłuchał polecenia oficera. Tenks musiał się przed sobą przyznać, iż rzeczywiście jest to najrozsądniejsze wyjście. Chyba dlatego zareagował tak, jak zareagował.
  - Takiego wała, chłopcze - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Prędzej ci kaktus na dupie wyrośnie niż zobaczysz jedną pompkę w moim wykonaniu.
  Kiedy wypowiedział te słowa, zapanowała straszna cisza, tylko utwierdzając go w przekonaniu, że postąpił bardzo, bardzo głupio. Tyle, że totalnie mu to wisiało.
  - Sam słyszałeś, Lock - stwierdził beznamiętnie błękitnooki. - Twój szeregowy mnie obraził.
  - Przy dziesięciu świadkach, owszem. Osobiście zgłoszę to generałowi i zadbam, by...
  - Nie. Żądam pojedynku.
  - Szeregowy, natychmiast przeproście chorążego Rygyna!
  - A jeśli odmówię?
  - Nie radzę.
  Tenks uśmiechnął się pod nosem.
  - Mimo to, odmawiam.
  - Twoja sprawa. Dawg, skocz do generała i zgłoś to, tylko szybko.

  - Chyba pobiłeś rekord, normalny - stwierdził Lock, gdy oddział, bez Dawga, zmierzał do kwater generała Joya. - Wkopałeś się szybciej niż ktokolwiek kogo znam. A znam dziwniejszych od Bloba.
  - Przecież to było ustawione. - Srebrnowłosy wzruszył ramionami, drapiąc się po karku.
  - Oczywiście! Tym bardziej się dziwię, że dałeś się złapać.
  - To sposób bycia Saiyanów. Jak widzimy pułapkę, to w nią wpadamy. Zwykle tak jest najszybciej.
  - Ciekawe dlaczego nigdy nie o was słyszałem.
  - Właściwie, wyginęliśmy jakiś czas temu...
  - Nigdy bym nie zgadł. No, ale nie czas na śmichy-chichy. Zdajesz sobie sprawę w co wdepnąłeś?
  - Zgaduję, że mam się pojedynkować z najbardziej przerażającym wojownikiem na planecie, czy coś w tym guście?
  - Coś w tym guście.
  - Normalka. Oczywiście, nie będę mógł go zabić?
  Sierżant rzucił mu zagadkowe spojrzenie, podobne do tych, które rzuca psotnemu kotu zafascynowany nim dzieciak.
  - Nie, nie ma prawa cię zabić - odpowiedział po swojemu. - To oczywiście możliwe, ale zbyt wiele by go kosztowało. Walka będzie się toczyć do pierwszej krwi. Jak będziesz miał szczęście, to wyjdziesz bez szwanku.
  - Nie wierzę w szczęście. Mam dwa pytania. Co mogę stracić i zyskać na tej walce? I dlaczego oni mają takie fajne czarne mundury?
  - Oddziały spec-specjalne - wyjaśnił Lorr. - Mó-mówią n-na nich "Za-zaćmienia". Po-po-podobno siłą dorównują Umierającym G-Gwiazdom. Nie-niektórym.
  - Plotki - mruknął krótko Zoll.
  - Jeśli przegrasz pojedynek, będziesz musiał go oficjalnie przeprosić. Plus, możesz coś stracić w pojedynku.
  - Stracić?
  - Nogę, oko, takie tam. Jeżeli zaś wygrasz - ton głosu Locka wskazywał, że nie dopuszcza takiej możliwości - zdobędziesz jego stopień wojskowy i pozycję. To tak zwana zasada błyskawicznego awansu. Premiuje silniejszych żołnierzy.
  - Czy to nie prowadzi do nadużyć?
  - Nie, po pierwsze tylko wyżsi stopniem mają prawą zażądać pojedynku, a oficerowie mający do czynienia z krnąbrnymi podwładnymi rzadko się na to decydują. Po drugie, przy recydywie znosi się klosz ochronny i ktoś w końcu takiego pretendenta zabija. Kiedyś było więcej przetasowań, teraz ciężko trafić jakiegoś słabego oficera.
  - Z tego wnioskuję, że w naszym plutonie to ty jesteś najsilniejszy?
  - Wniosek jakby słuszny, ale musisz jeszcze wiedzieć, że nie zawsze opłaca się tutaj awansować. No, ale tobie to akurat nie grozi. Nie wiem jak silny jesteś, ale miejmy nadzieję, że dasz radę stawić jakiś opór Rygynowi.
  - Hm, będę się starał.
  - Słusznie. On nie lubi zbyt łatwych zwycięstw, więc jeśli pokażesz mu, że coś tam umiesz, nie powinien cię okaleczyć. Staraj się go nie prowokować. Co prawda zdarzyło się to tylko raz, ale kiedyś się wkurzył i rozkawałkował przeciwnika. Został potem zdegradowany, dlatego dzisiaj jest tylko chorążym.
  - A jeżeli ja, hipotetycznie, rozkawałkuję jego, też mnie tylko zdegradują? - zaciekawił się Tenks.
  - Ra-raczej uka-katrupią. Nie z-zapominaj ja-jakie on ma-ma p-plecy.
  - Chrzaniony nepotyzm. A sądziłbym, że Cathan jest ponad to.
  - Mówisz jakbyś go znał.
  - No bo znam.
  Wątek przerwał generał Joy, który postanowił wyjść żołnierzom naprzeciw. Jego mina wskazywała na, oględnie mówiąc, niezadowolenie z sytuacji. Dawg człapał za nim z lekko uniesionym ogonem.
  - Zdegraduję cię, Lock - rzucił na wstępie oficer.
  - Znowu? - jęknął sierżant. - Generale, za co?
  - Nie potrafisz kontrolować swoich ludzi, przez co rozwala się cały grafik zajęć w bazie i muszę się zajmować bzdurami. Czemu dopuściłeś do takiej sytuacji?
  Blob zachlupotał stanowczo w proteście, Lorr także postanowił wstawić się za swoimi.
  - Chcia-chciałbym za-zaznaczyć, że-że szeregowy T-Tenks zo-został spro-spro-spro...
  - Odnotowane - przerwał Joy. - Szeregowy - zwrócił się do srebrnowłosego - nie ma szans, byście z chorążym podali sobie ręce na zgodę, jak duzi chłopcy?
  - Raczej nie.
  - A więc, na arenę. Miejmy to już za sobą.

  - Jak z tobą skończę, rodzona matka cię nie pozna - Rygyn błysnął inwencją i elokwencją już na samym początku pojedynku. Saiyan przewrócił oczami.
  - Moje matki nie żyją - wyjaśnił. - Tak jak i reszta rodziny. Żyje tylko jeden z ojców, ale jest w innym wymiarze, więc tego rodzaju groźby możesz sobie darować.
  Rygyna zdziwiło, że jego przeciwnik mówi o ojcach i matkach w liczbie mnogiej, ale nic nie dał po sobie poznać (a przynajmniej tak sądził). Wyszczerzył tylko zęby w gniewnym grymasie.
  Znajdowali się na okrągłym ringu, odizolowanym od zewnętrznego pierścienia dla widzów warstwą niezniszczalnego (to się okaże, pomyślał Tenks), dźwiękoszczelnego szkła - wszystkie wypowiedziane słowa miały pozostać między walczącymi. Generał Joy postanowił nie przerywać procedury comiesięcznych testów, więc nieliczną publiczność stanowiła grupa wyższych oficerów bazy i macierzyste plutony walczących. Syna Cathana taki obrót spraw nieco zirytował, zapewne wolał, by jego nadchodzące zwycięstwo oglądali wszyscy.
  Wojownikom przypomniano zasady, po czym dano znak rozpoczęcia. Rygyn zaatakował sekundę wcześniej. Doskoczył momentalnie i uderzył potężnym, zamaszystym prawym sierpowym. Był znacznie szybszy niż Tenks oczekiwał - oczywiście nadal strasznie powolny.
  Masywna pięść przeszyła widmo Zanzoken. Wojownik wyhamował, z trudem łapiąc równowagę, i obrócił się błyskawicznie, jednocześnie uderzając na odlew. Trafił jedynie w powietrze.
  - Widzę, że ojciec nie żartował kiedy mówił, że jesteś dobry - powiedział z pewną rezerwą.
  - Żartował? - uśmiechnął się Tenks. - Nie wiem nawet czy on wie co to znaczy. Ale nie sądziłem, że będzie tak głupi, by nasyłać na mnie swoich synalków. Chyba, że liczy, że cię przypadkiem zabiję i będzie mógł mnie za to powiesić, rozstrzelać, czy co tam woli.
  Rygyn nie odpowiedział, zamiast tego znowu rzucił się do ataku. Z identyczną prędkością co poprzednio - widać od początku stosował maksimum swoich możliwości. Wyprowadził serię błyskawicznych - ze swojej perspektywy - prostych ciosów z obu rąk. Saiyan unikał wszystkich, większości zaledwie ruchami głowy. Tylko przy niektórych zmuszał do działania resztę mięśni.
  Znudziwszy się po chwili, odepchnął napastnika lekkim impulsem ki. Rygyna odrzuciło o pół areny. Zrobił w powietrzu salto i z pewnym trudem wylądował na nogach.
  - Bez urazy, szefie - zaczął fuzjowiec - ale między każdym twoim ciosem mógłbym zrobić sześć uników, dwa piruety i przysiad, a ty byś tego pewnie nawet nie zauważył. Ale jestem gotów pójść ci na rękę i się podłożyć, jeśli odpowiesz mi na parę pytań.
  - Nie bądź taki pewny siebie. Fakt, masz refleks. Ale ten twój kontratak był żałosny. Nie zdążyłem go zablokować, a mimo to nic mi nie zrobił.
  Tenks zbaraniał.
  - Kurde, ty w ogóle jesteś prawdziwy? - zapytał retorycznie chorążego. - Nie widzisz różnicy poziomów? Może to jakaś ukryta kamera? - Rozejrzał się na wszelki wypadek.
  Czarnooki nie zrozumiał dowcipu. Ale też generalnie niewiele rozumiał z tego, co na razie działo się w tej walce. Nigdy dotąd nie napotkał równego sobie przeciwnika (nie licząc ojca, oczywiście), zaś tu trafił na kogoś, za kim nie potrafił nawet nadążyć wzrokiem. Jeszcze pół godziny temu uznałby to za niemożliwe, a nawet teraz wydawało się mu jakąś brudną sztuczką. Bo przecież nikt nie mógł być aż tak szybki. Po prostu nie!
  A sztuczki to i on znał.
  W tym momencie Tenks palnął się otwartą dłonią w czoło.
  - Teraz rozumiem - stwierdził. - Ty jesteś półkrwi.
  - Co?
  - Zastanawiałem się jak to możliwe, że Cathan ma syna, skoro podobno jego planety już nie ma. Jesteś tylko pół-katańcem, czy jak tam się nazywacie. Stąd kolor twoich włosów, skóry i oczu. Wesoło musi twój ojczulek mieć w swoim domiszczu, skoro się pięciu synów dorobił.
  Rygyn uśmiechnął się dumnie i nieprzyjemnie.
  - Nasza piątka to ci, którzy przeżyli. Sami najsilniejsi.
  - Gratulacje - odparł ponuro Saiyan, czując, że jego sympatia do tej rodzinki, i tak już śladowa, gwałtownie maleje. - Szkoda, że nie pomyślał, żeby zostawić choć jednego inteligentnego.
  - Zaraz odszczekasz te słowa!
  Srebrnowłosy już miał się roześmiać, ale nie zrobił tego. W utkwionych w nim oczach chorążego czaiło się coś dziwnie groźnego. Rygyn nie tylko wierzył w to co mówił, ale był o tym święcie przekonany. Zadziwiająca pewność siebie i, co najgorsze, odnosiło się wrażenie, że nie bezpodstawna.
  Spojrzenia walczących spotkały się na chwilę - sekundę, może mniej. Po tej sekundzie zaczęły dziać się dziwne rzeczy.
  Tenks poczuł uderzenie w twarz - oberwał mocnym prawym sierpowym. Nie zabolało go specjalnie, ale i tak zachwiał się i z trudem zachował równowagę. Kompletnie nie zdołał się na ten cios przygotować, nawet go nie dostrzegł.
  Co się dzieje? - pomyślał. - Maskował się wcześniej? Jakim cudem w ogóle może być tak szybki!?
  Spojrzał na twarz przeciwnika i dostrzegł na niej wyraz triumfu. Saiyana ponownie uderzyła ta bijąca od Rygyna, irracjonalna wręcz pewność siebie. Coś tu zdecydowanie nie grało.
  - Jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale już przegrałeś - stwierdził oficer, po czym roześmiał się. - Właściwie, przegrałeś w momencie, gdy twoja stopa dotknęła podłogi tej areny.
  - Nie przesadzajmy, szefie. Zaraz wyjdzie, że przegrałem zanim zostałem poczęty. Okej, może i mnie raz trafiłeś, ale ten cios nie był za mocny. - Saiyan ugryzł się w język. Jak to się stało, że teraz to on powiedział coś takiego?
  - To zaledwie ostrzeżenie, teraz będzie mocniej - odparł tamten, a błysk w jego oczach sugerował, że nie kłamie.
  No i rzeczywiście, uderzony pod żebra Tenks aż skulił się z bólu, ledwo powstrzymując się przed opadnięciem na kolana. Kaszlnął raz i drugi, a po brodzie pociekła mu strużka śliny. Zaklął brzydko w myślach z bezsilności. Zdawał sobie sprawę, że jego czarnooki oponent mógł w tym momencie zrobić mu sporą krzywdę. Ale Rygyn stał metr przed nim i cierpliwie czekał.
  Fuzjowiec zagryzł zęby i rzucił się do ataku, wyprowadzając szybki prawy prosty. Nic z tego. Pięść minęła głowę celu o dobre dwadzieścia centymetrów. Syn Cathana uniknął ciosu bez wysiłku - spokojnym, zaplanowanym, leniwym niemal ruchem. Zaszokowany tym Saiyan - do tej pory uważający się za najszybszego wojownika wszechświata - zupełnie nie potrafił zareagować. Kopnięty od tyłu w kolano wreszcie musiał dotknąć podłogi. Od razu poderwał się do pionu, ale odrzucające kopnięcie w klatkę piersiową pchnęło go w tył. Ponownie zaklął, tym razem na głos.
  - Wiesz, długo możemy się w ten sposób bawić - stwierdził chorąży. - Wiem jakie ciosy zadawać, żeby nie utoczyć "pierwszej krwi".
  - Jak mi się znudzi, zawsze mogę się pogryźć po ręce. - Tenks próbował robić dobrą minę do złej gry, ale żart nie zabrzmiał zbyt przekonująco. - Czego ode mnie chcesz?
  - Czego? Hm, nie wiem, muszę się zastanowić. - Skupił na palcu niedużą kulkę energii i strzelił nią Saiyana w czoło. Nie skrzywdził go, ale łatwość z jaką trafił i nonszalancja ataku jeszcze bardziej rozwścieczyły srebrnowłosego. - Właściwie to niczego nie chcę.
  Podszedł powoli do fuzjowca i wciąż patrząc mu prosto w oczy, bezczelnie uderzył go otwartą dłonią w twarz. Ponownie, zbyt szybko, by dało się zareagować. Krew srebrnowłosego zawrzała z frustracji i wściekłości. Porażkę z przywódcą Umierających Gwiazd dziewięć lat wcześniej zaakceptował, choć z trudem. Od tamtej pory jednak zwyciężał. Zawsze i wszędzie. Przywykł do tego jako do normy. Tutaj zaś przegrywał z kretesem. Co więcej - zupełnie nie wiedział dlaczego. Coś zmieniło się względem początku walki, kiedy miał przytłaczającą przewagę. Ale co? Rygyn nie korzystał chyba z żadnej zwielokratniającej ki techniki. Nie dałoby mu to aż takiej siły, a już na pewno nie zdołałby tego ukryć - a jego emanacja nie zmieniła się ani trochę. Słabszy nawet od Cathana. Mimo to, wygrywał.
  Trudno było przełknąć bezsilność w starciu z poznanym godzinę wcześniej frajerem, szczególnie biorąc pod uwagę osobę jego ojca. Tenks bardzo w tym momencie chciał pokazać pazur. Choćby wykorzystać swoją moc i zniszczyć planetę, a najlepiej cały układ gwiezdny. Zakładał, że jego przeciwnik nie znał techniki teleportacji. Tak, to by mu pokazało. Cathanowi też. Im wszystkim.
  Swędzenie pod obrożą doprowadzało go do szału.
  Zacisnął pięści, czując nadchodzący atak furii. Wystarczyło teraz poddać się temu płynącemu z głębi jestestwa uczuciu, aby poczuć ulgę. Wiedział o tym, bo poddawał się wielokrotnie. Zobaczyć krew na swoich dłoniach, poczuć jej zapach, usłyszeć krzyki mordowanych. Ujrzeć potężną eksplozję pełnego życia świata - jeden z najpiękniejszych widoków jakie istniały. Nie... Najpiękniejszy, zdecydowanie najpiękniejszy.
  Zabijanie uzależniało.
  Jakiś przebłysk w umyśle wywołał nagłą migrenę. Saiyan opanował się. Miał zadanie do wykonania - i potrzebował pomocy Edge'a. Cokolwiek by się więc nie działo, musiał to przetrzymać. Był to winien Ziemi. I Gohanowi.
  Poddał się więc.
  Nie zareagował, gdy otrzymał potężny cios w brzuch. Na poprawkę hakiem w lewy policzek także nie. Nie reagował, gdy Rygyn przewrócił go i kopał po żebrach. Nic nie zrobił, gdy tamten chwycił jego włosy, podniósł za nie i podbił oko. Chorąży mówił prawdę - potrafił zadawać takie ciosy, by nie spowodować krwawienia. Wreszcie jednak znudził się nie stawiającym oporu przeciwnikiem. Dopiero wówczas Saiyan przeżył prawdziwe zaskoczenie.
  - Nasi przyjaciele tam za szybą obserwują nas uważnie - stwierdził. - Czekają na pretekst do przerwania walki. Nadal zamierzasz się pogryźć po ręce?
  - Rozważam to, póki jeszcze mam niektóre zęby - powiedział srebrnowłosy, podnosząc się. - Ale pewnie wymyśliłeś coś zabawniejszego.
  - Szybko się uczysz - zauważył Rygyn, ponownie skupiając na palcu pulsującą kulkę energii.
  Tenks zbladł momentalnie. Znał te wibracje bardzo dobrze, choć do tej pory miał z nimi do czynienia tylko raz - dziewięć lat wcześniej. Czegoś takiego się nie zapominało.
  Przez głowę przemknęły mu dziesiątki pytań, ale nie miał czasu rozmyślać nad odpowiedziami. Syn Cathana nie żartował - wycelował w twarz przeciwnika i wystrzelił. Saiyan wiedział, że nie zdoła wykonać uniku - i miał całkowitą rację. Ujrzał zaledwie błysk. Potem były już tylko ból i krew.

Koniec rozdziału czternastego

Notka odautorska:
Prawa autorskie do Klingonów należą do twórców serialu "Star Trek".
Prawa autorskie do Nouva-jins należą do Leau, autora DB-PoF.
Prawa autorskie do Dyordów należą do Nookiego, autora C2R.
Prawa autorskie do Kreexów należą do Maxa Demage'a, autora DB-TLS/AR/VT.


-> Wstęp <- | Rozdział XIII <- | -> Rozdział XV

Autor: Vodnique




Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.

\af13\langnp1049\insrsid8998477 \hich\af38\dbch\af13\loch\f38 }{\rtlch\fcs1 \ab0\af431\afs20 \ltrch\fcs0 \cs50\b0\fs20\lang1049\langfe